niedziela, 20 grudnia 2015

Roz. 22

Święta w rzeczywistości, święta w PLB, święta wszędzie.

Wesołych świąt. ♥♥♥


***

  Rodzina Matthiasa jeszcze długo wypytywała mnie o wszystko co przeżyłam, co się działo, co u moich rodziców. Kiedy powiedziałam, że mama zmarła w wypadku rok temu, Jen się rozpłakała. Nie dziwiłam się jej. Były kiedyś najlepszymi przyjaciółkami. Następnego dnia całą czwórką zjawili się w naszych drzwiach i zajęli nam cały dzień. Mimo przegadanego całego dnia, byliśmy szczęśliwi. Dawno już nie było nas tak dużo w jednym mieszkaniu. Ktoś rzucił pomysł, żebyśmy spędzili święta razem, całą szóstką. Tata dostał od nas pozwolenie, żeby zaprosił dodatkowe dwie osoby. Wiedziałam kim one będą. Shane ze swoim synem. Zdziwiłam się trochę, bo zupełnie nie przeszkadzało mi to, że dziewczyna taty spędzi z nami święta. Zaczęły się wielkie przygotowania. Kobiety stacjonowały w kuchni, a mężczyźni sprzątali oba mieszkania. W składzie trzy na trzy, krzątaliśmy się po domach. Kiedy było trzeba coś dokupić, brałam Mata za fraki i biegliśmy do sklepu oboje. W radiu leciały świąteczne piosenki, które chcąc-nie chcąc, wszyscy nuciliśmy pod nosem. Czasem wymienialiśmy się zadaniami. Ja szłam pomagać sprzątać, a Mat gotował razem ze swoją mamą i Shane. Ostatni wieczór przed świętami był bardzo pracowity. Nosiliśmy stoły, krzesła, obrusy, wazy, szklanki, sztućce.. Następnego dnia rano w końcu zasiedliśmy do stołu. Wszyscy pięknie ubrani, uczesani.. Shane przepraszała za swojego syna, który nie chciał przyjść i podobno poszedł do przyjaciela. Po jedzeniu przyszedł czas na prezenty. Tata wyszedł z mieszkania i po kilku minutach wrócił przebrany za Św. Mikołaja z wielkim czerwonym workiem na plecach i jednym, podziurawionym, kartonowym pudłem pod pachą. Delikatnie odstawił karton na ziemię. Jako pierwsza dostałam swoją paczkę, w której były kłębki grubej wełny, kuweta i dwie miseczki. Spojrzałam na tatę zdezorientowana, a on podał mi właśnie to podziurawione pudło, które zauważyłam wcześniej. Usiadłam z nim na podłodze, postawiłam je przed sobą i powoli otworzyłam karton. Ze środka nagle coś wyskoczyło, czepiając się kurczowo mojego czarnego swetra. Spojrzałam w dół. Na moją twarz patrzyły śliczne, błyszczące, żółto-brązowe oczka. Delikatnie, drżącą dłonią, pogłaskałam małą, czarną, futrzaną kuleczkę, która drżała niekontrolowanie. Ostrożnie odczepiłam kotka od mojego swetra, podałam go Shane i rzuciłam się ojcu na szyję, dziękując szczerze. Przez cały wieczór siedziałam z kociakiem na kolanach i głaskałam go najdelikatniej jak potrafiłam. Z prezentów od Shane i rodziców Mata też się cieszyłam, ale o własnym zwierzątku marzyłam już od dłuższego czasu. Po południu napisałam do Simona, chcąc pochwalić się kotem, wysłałam mu zdjęcie małej śpiącej na mojej klatce piersiowej. Pisaliśmy ze sobą jeszcze długo. W końcu usnęłam, nawet się z nim nie żegnając. 
  Następnych kilka dni spędziłam w domu na zmianę grając z chłopakami w karty, jedząc i śpiąc. Dwa razy wpadła do nas Nicole, ale kategorycznie odmówiła zjedzenia choć kawałka ciasta mojej roboty, mówiąc, że zaczęła dietę. Próbowaliśmy jej wytłumaczyć, że żadne odchudzanie nie jest jej potrzebne, ale gadać do niej to jak grochem o ścianę. 
  W końcu nadszedł sylwester. Jako, że nie dostałam żadnego zaproszenia na wspólne spędzenie tej nocy, cały dzień przygotowywałam się na samotny maraton filmowy. Usadowiłam się na kanapie w salonie z kocurkiem na kolanach i równo o 17 włączyłam pierwszy film. Po kilku minutach usłyszałam głośny śmiech na klatce schodowej. Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na napisach początkowych. Zirytowana, zatrzymałam film i odebrałam telefon, który nagle zaczął dzwonić. 
  - Daisy?! Gdzie jesteś?! - zawołała Nicole, musiałam się wysilić, żeby w ogóle cokolwiek zrozumieć, bo przyjaciółka powtórzyła pytanie jeszcze kilka razy na moją prośbę. 
  - W domu, a gdzie miałabym być? - westchnęłam. Gdyby nie to, że Nikki wychodziła do klubu, poszłabym do niej, ale nie lubiłam klubów. Nienawidziłam ich. - Zadzwoniłaś, żeby próbować mnie znowu wyciągnąć do tego klubu? Wiesz, że to się nie uda.. - zaczęłam, ale Nikki mi przerwała. Głosy za nią ucichły. Pewnie zamknęła się w kiblu albo wyszła na podwórko.
  - Nie widziałaś posta? - spytała, wyraźnie zdziwiona. - Na stronce wszystko jest napisane. ... napisał, że ... i całą noc...
  - Dobra, zaraz zobaczę co tam wymyśliliście. Rozłączam się, coś przerywa - westchnęłam. Co ona znowu wymyśliła. Jeśli to był jakiś żart, to niezbyt wyszukany. Sprawdzałam czy nie ma czegoś nowego jakoś półtorej godziny wcześniej. Sięgnęłam po laptopa i zalogowałam się na swoje konto. PLB zawalone było głupimi postami i zdjęciami wykrzywionych twarzy, ale kiedy kliknęłam przycisk 'odśwież', pojawił się jeden, dość długi post. Zaśmiałam się cicho. Spisałam adres na kartce i wyłączyłam telewizor. Przeprosiłam kicię, tarmosząc ją za uchem. Zamknęłam ją w łazience, postawiłam jej wodę i jedzenie. Tylko tam nie będzie aż tak głośno słychać wybuchów fajerwerków. Nabazgrałam szybko notkę dla taty o tym gdzie jestem, z kim i o której planowałam wrócić. Ubrana w czarną, ogromną koszulkę i sięgające do połowy łydki, szerokie spodnie klęczałam przy łóżku. Wreszcie wydobyłam spod niego srebrny łańcuch, który przyczepiłam do szlufek spodni. Związałam włosy w niedbały kok, wsunęłam stopy w glany, chwyciłam komórkę i kurtkę i wyszłam z domu. Po kilkunastu minutach równego marszu wpadłam na kilka chichoczących par. Przewróciłam oczami. Pieprzone słodkości. Też tak chciałam. Wsłuchując się w równy bit w słuchawkach i krzyk jednego z wokalistów, spojrzałam w niebo. Po chwili westchnęłam ciężko i znów ruszyłam przed siebie. Po kilkunastu metrach zatrzymałam się. Zerknęłam na adres na kartce i porównałam z tym na ogrodzeniu ogromnego dwupiętrowego domu. To definitywnie o ten budynek chodziło. Zastanawiało mnie tylko, kto na co dzień w nim mieszkał. Ogromny, piętrowy dom wyglądał na drogi. Otworzyłam furtkę, przeszłam chodnikiem i stanęłam pod drzwiami. Raz kozie śmierć i skisłe mleko. Zapukałam w drewno pomalowane na ciemny brąz. Obejrzałam się nerwowo. Ciemno już trochę, a ja wbijałam komuś na chatę niezapowiedziana. Kurde, głupio tak...
  - Hej. Czekaliśmy - odezwał się znajomy głos. Stał w otwartych drzwiach. Światło bijące ze środka oślepiło mnie na chwilę. - Co się stało? Wchodź. Strasznie dziś zimno, nie? - spytał, wciągając mnie do środka. Zdjęłam kurtkę i buty i podążyłam za gospodarzem W salonie byli już wszyscy, którzy zadeklarowali się pod postem do przybycia na imprezę. Nicole, Miriam, Mike, Drake, Andy, Dominic, Ron, Charlie, Matthias, Olivier i jego siostra, Susan.
  - Wreszcie przyszłaś! - zawołał Mat, obejmując mnie mocno. Nie wiedziałam, czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę poczułam zapach piwa bijący od witających mnie ludzi. Zaraz potem potwierdziły się moje przypuszczenia. W kuchni, w salonie.. Wszędzie gdzie dało się postawić coś bez ryzyka wylania zawartości, stały butelki. Uśmiechnęłam się. Dziś w nocy będziemy niegrzecznymi licealistami. Przywitałam wszystkich entuzjastycznym krzykiem, bo nie mogło zabraknąć hałasu, który tworzyłam naokoło siebie i wreszcie impreza zaczęła się na dobre. Muzyka dudniła z kilku głośników, w kuchni i salonie rozstawiony był nasz arsenał kilku reklamówek dobrego żarcia i picia, stoły i półki były zastawione alkoholem, a reszta domu była zapełniona ludźmi, których wszędzie było pełno. Każdy miał własną fazę i śmiał się ze wszystkiego co napotkał. Ja cały czas trzymałam się Simona, który dziś w nocy zarządzał tym budynkiem. Raz tylko dorwałam z dziewczynami Matthiasa i kiedy one go trzymały, a ja robiłam mu profesjonalny makijaż, który śmiało można było porównać z tym w horrorach, zgubiłam Simona. Kiedy już go odnalazłam i pokazałam mu swoje dzieło, zaczął pokładać się ze śmiechu. Co raz wznosiliśmy za coś toast, siedząc co raz bliżej siebie. W końcu, nie mam pojęcia jakim cudem, wylądowałam na jego kolanach.
  - Hej! - zawołała Miriam, wbiegając do salonu. - Gramy w butelkę? - spytała, dziarsko wywijając szklaną butelką. Wszyscy zebraliśmy się w jednym miejscu i usiedliśmy w kółku. Pierwsza kręciła Miriam. Wymyśliła dla Rona jakże kreatywne zadanie pocałowania Andy'ego w policzek. Kilkanaście minut później każdy miał zaliczonego całusa lub tulenie się z losowo wybraną osobą. Oczywiście nie obyło się też bez wyzwań typu 'wyzeruj', 'zrób kółko z dymu', przebiegnij się po podwórku bez koszulki' czy im podobnych.  Przez takie zabawy o 22 padła Miriam. Zaraz potem dołączyli do niej w kolejności Charlie z Susan, Olivier, Drake, Ron, Matthias, Andy i Dominic. Do 23.30 dotrwaliśmy tylko ja, Simon, Mike i Nicole. Wyciszyliśmy muzykę, ubraliśmy się i chwiejąc się wyszliśmy z domu w akompaniamencie zduszonego śmiechu. 20 minut później dotarliśmy do niewysokiej górki, z której jak się okazało, był najlepszy widok na miasto. Dwie minuty przed północą usiedliśmy z Simonem na ławce, która stała niedaleko. Nicole i Mike tańczyli do muzyki, którą dało się słyszeć z rynku, na którym odbywał się sylwestrowy koncert. Wyjęłam z plecaka cztery butelkowane drinki, które zabraliśmy z domu Simona. Odkapslowałam je i podałam każdemu z osobna. W głównego placu usłyszeliśmy głos.
  - 10! - wrzasnął.
  - 9! 8! - dołączyła się Nikki.
  - 7! 6! - wrzasnął Mike.
  - 5! 4! - wrzasnęłam, podskakując w rytm każdej liczby.
  - 3! 2! - wykrzyczeliśmy całą trójką. Obok mnie stanął Simon, objął mnie ramieniem w pasie i nachylił się w moją stronę.
  - 1.. - wyszeptał mi na ucho. Odwróciłam głowę w jego stronę z szerokim uśmiechem. 
  - 0! - wrzasnęli Nikki i Mike. My nie mogliśmy im zawtórować. Chciałam, żeby to zero trwało wiecznie, bo właśnie w tym momencie, w momencie przeskoczenia wskazówek zegara z 23.59 na 0.00 pocałowałam Simona. Jego ręka powędrowała na mój policzek, a zaraz na mój kark. Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej i właśnie w tej chwili przeżyłam swój pierwszy, prawdziwy pocałunek. Świat naokoło mnie zawirował, motyle w moim brzuchu się obudziły i czułam jak czerwienieje mi twarz. Nie przejmowałam się tym zupełnie. Przez puchatą kurtkę czułam jak mocno waliło serce Simona. 
  - Jak do tej pory to najlepszy sylwester jaki miałem - szepnął, szczerząc się jak dureń. Odsunęłam się od niego na odległość kilku kroków i zaczęłam się kręcić. - Szczęśliwego Nowego Roku, Daisy. 
  - Nawzajem, pacanie - powiedziałam, zatrzymując się z szerokim uśmiechem na ustach. Simon rzucił we mnie śnieżką. Ja rzuciłam w niego. Zaczęliśmy się ganiać i tarzać po śniegu. Nagle usłyszałam huk. Fajerwerki były piękne. Kolorowe i głośne. Jak my. Podniosłam się z ziemi, oczekując kolejnego ataku śnieżną bombą, ale zamiast tego oniemiałam, stając jak słup. Nikki. Moja mała słodka Nikki. Teraz, właśnie teraz stała przyklejona do Mike'a, a jego ręce oplatały jej ramiona. Po chwili pochylił się ku niej, po czym ich usta się złączyły. Moja szczeka prawie uderzyła o ziemie. Nicole mówiła coś o tym, że ma kogoś na oku, ale w życiu bym się nie spodziewała, że to ta płaczka, Mike. Upadłam na śnieg, rażona ogromną kulą zimnego puchu. Nie podniosłam się. Też tak chciałam. Jak Nikki. - Ona jest taka mała, słodka i miła, a ja? - wyszeptałam, zasłaniając oczy rekami.
  - A ty to ty i tak jest najlepiej - powiedział Simon stając okrakiem nade mną i ciągnąc mnie za ręce do góry. Z małą pomocą wróciłam do pionu. Chłopak zawołał obściskującą się parkę i już całą czwórką wróciliśmy do domu Simona. Zastaliśmy tam istny chlew. Wynoszenie butelek i innych śmieci było bardzo pracochłonne, ale jakoś sobie z tym we czwórkę poradziliśmy. Kiedy byliśmy w trakcie znoszenia resztek jedzenia do kuchni, na dół przywlokła się Miriam, a za nią przypełzała reszta imprezowiczów. Wszyscy chcieli wracać już do domów, ale za cholerę ich byśmy w tym stanie nie wypuścili. Simon porozganiał z powrotem ludzi po pokojach i przestrzegł przed przesadną mocną upojenia alkoholowego, po którym u dziewczyn może pojawić się dziewięciomiesięczny, nadęty brzuch. Zarechotałam cicho. Nikki i Mike zasnęli już skuleni na kanapie. W salonie spał też Olivier, który koczował miedzy sofą a grzejnikiem owinięty kocem niczym motyl przed przepoczwarzeniem. Nikt nawet nie odważył się myśleć o tym, żeby go stamtąd ruszyć, Spojrzałam na Simona. Chyba tylko my jakoś się trzymaliśmy. W tej samej chwili on spojrzał na mnie, proponując jakieś jedzonko. Tak, wiec, do mniej więcej 5 nad ranem siedzieliśmy w kuchni pożerając resztki chipsów, żelków i ciastek, śmiejąc się cicho i rozmawiając o wszystkim. Potem zaczęło mi się chcieć spać. Jakoś wytrzymałam jeszcze godzinę. Około 6 Charlie zameldował, że on, Miriam, Olivier z siostrą, Nikki, Mike, Mat, Ron i Dominic rozchodzą się już do domów. W sypialni rodziców Simona spał jeszcze Andy, a na korytarzu Drake. Odprowadziłam z Simonem ekipę do drzwi, pożegnaliśmy się z nimi i cicho wspięliśmy się po schodach. Chłopak zaprowadził mnie do swojego pokoju. Usiadłam na jego łóżku. Po chwili dostałam w twarz jego koszulką, w której miałam spać. Kiedy wyszedł, zamykając za sobą drzwi, przebrałam się i usiadłam po turecku na jego łóżku. Rozejrzałam się zaciekawiona po jego pokoju. Po chwili mój wzrok padł na drzwi. Wisiało na nich moje zdjęcie. Stałam na środku boiska ubrana w kompletny strój naszej drużyny, uśmiechałam się. W rekach trzymałam piłkę. Uśmiechałam się prosto do obiektywu. Skąd on je miał?
  Położyliśmy się spać w jednym łóżku. Nic nowego. U mnie też tak było. Mimo to, nie było mi tak łatwo leżeć w bezruchu. Uczucia kłębiły się we mnie nieubłaganie. Przewróciłam się na drugi bok i spytałam chłopaka czy śpi. Nie spał. Powiedziałam, że mi zimno. Objął mnie mocno, a wtedy poczułam rozpalający się atom. Coś zaskoczyło, zaszła jakaś reakcja chemiczna i coś zaczęło się dziać. Moje serce się uspokoiło i wszystko wydawało się teraz tak naturalne. 
  - Kocham cię - szepnęłam, zasypiając w tempie ślimaka wyścigowego. Simon tylko mocniej mnie do siebie przyciągnął.
  Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy powiekami. Mój mózg odświeżał informacje z wczoraj, ale po chwili wszystko mi się przypomniało. Szok i niedowierzanie. Matthias pozwolił zrobić sobie makijaż. Dominic, Charlie i Ron przez jeden wieczór byli normalnymi ludźmi i się z nami śmiali. Nikki jest Mike'iem. Całowałam się z Simonem, a potem powiedziałam mu, że go kocham. Niezły bilans jak na jeden sylwester, Cóż.. Zawsze mogło być gorzej.
  Simon obudził się zaraz po mnie. Szybkie buzi na 'dzień dobry' i poszliśmy na dół. Po szybkim śniadaniu stwierdziliśmy, że chyba czas już budzić pozostałych. Zerknęłam na zegarek. Było już grubo po 12. Przebrałam się w swoje ciuchy i podreptałam do sypialni rodziców Simona. Stanęłam nad Andy'm i wrzasnęłam mu do ucha, żeby wstawał. Drgnął przestraszony, po czym zerknął na mnie i mruknął, że za czekoladę spełni moją prośbę. Prychnęłam cicho, stwierdzając, że nie ma mowy. Wyjęczał coś, westchnął, po czym wstał, poruszając się wolniej niż zwykle. Po kilku minutach całą trójką w składzie ja, Andy i Drake, ruszyliśmy do swoich domów. Przez kilka następnych dni siedziałam ze swoim kotem w domu. Widywałam się tylko z Nikki i Matem, którzy wpadali do mnie na grę w karty i darmowe papu. Jednak w sobotę, 10 stycznia, stało się coś niespodziewanego. Mat nie wpadł do mnie z rana wrzeszcząc 'pobudka', na co dostał zgodę od mojego rodziciela, a Nikki nie ściągnęła ze mnie kołdry, na co mój tata też jej pozwolił. Mało tego. W ogóle nikogo u mnie nie było.
  Powietrze przeszył ostry dźwięk wibracji. Wygrzebałam telefon spod materaca (jak on tam się dostał, do dziś nie wiem), odłączyłam ładowarkę i odebrałam. To Nikki. Kazała mi się szybko ogarniać, bo zaraz miałyśmy iść na miasto. Spojrzałam na zegarek i dopiero wtedy sobie przypomniałam. Prawda, umawiałyśmy się. Przetoczyłam się przez łóżko i spadłam na ziemię. Byłam gotowa do wyjścia w 25 minut. Przeprosiłam Ciastko, że nie mogę z nią zostać, nasypałam jej dodatkową porcje karmy i wyszłam z domu. Taty nie było już jak się obudziłam.
  Na miejsce przywlokłam się dwie minuty przed wyznaczonym czasem i zastałam tam całą sylwestrową ekipę. Przywitaliśmy się wszyscy i ruszyliśmy przed siebie. Nagle ubyło Oliviera, ale nikt oprócz mnie tego nie zauważył, wiec wzruszyłam ramionami. Szliśmy dalej. Nagle usłyszałam szybkie kroki, jakby ktoś biegł. Odwróciłam się zaciekawiona, a zaraz potem zostałam odciągnięta na bok przez Andy'ego. Simon i Oli pędzili wprost na nas z dwoma plastikowymi tacami wypełnionymi masą budyniową, a przynajmniej na to to wyglądało. Niczego nieświadomy Dominic odwrócił się, chcąc zobaczyć czemu wszyscy nagle się zatrzymali. Po kilku sekundach dostał kremem w twarz z obydwu tac na raz. Simon wrzasnął 'Odwrót!' i razem z Olivierem taktycznie zaczęli spieprzać aż się za nimi kurzyło. Zarechotałam głośno widząc minę Dominica. Po chwili zawieszenia pracy mózgu, ruszył w pościg za uciekinierami. Śmialiśmy się hardo widząc tą szaloną pogoń. Nie czekając na powrót żadnego z nich i nie przestając się śmiać, ruszyliśmy dalej. W końcu stanęliśmy przed cukiernią Shane. Spojrzałam na wszystkich zdziwiona, ale zanim zdążyłam spytać o cokolwiek, zostałam na chama wepchnięta do środka. Zanim odzyskałam równowagę, rozbrzmiało chóralne i nieśmiertelne 'sto lat', a ja znów nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Spojrzałam na tatę zmrużonymi oczami. Zdrada. On wiedział, że nie cierpię tego całego śpiewania. Zacisnęłam zęby i przebolałam fałszujących przyjaciół i składanie życzeń. W końcu mogliśmy się bawić. Nie wiedziałam jakim cudem w cukierni nagle było tyle miejsca, ale nie obchodziło mnie to. Było karaoke, dzikie tańce, dużo śmiechu, dużo śmiesznych zdjęć i dużo dobrej zabawy. I dużo dobrego jedzonka. W połowie przyjęcia dołączyli również Olivier, Dominic i Simon. Shane rzuciła się ku mnie. 
  - Chciałabym ci przedstawić mojego syna - powiedziała ciepło, wyciągając rękę w stronę chłopaków. Zaraz potem doznałam szoku lekkiego jak ciężarówka cegieł. - Dominic, poznaj Daisy. Daisy, to jest Dominic, mój syn.
  Na sali nastała cisza. Ja i były kapitan drużyny koszykówki ze szkoły Św. Marii patrzyliśmy na siebie tak samo zszokowani.
  - Cóż.. - powiedziałam, przerywając cisze. - Zawsze lepszy jesteś ty niż Ron. Bez obrazy Ron, ale byśmy się nie dogadali - spojrzałam w stronę wymienionego chłopaka, który tylko przyznał mi rację. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Dzień przeleciał szybko jak jeszcze nigdy. Najedzona i zmęczona wyszłam z cukierni. Chciałam się przejść. Nie do końca wiedziałam jak mam się teraz zachowywać przy Simonie. On normalnie ze mną rozmawiał, jak gdyby nigdy nic, więc też tak robiłam. Zachowywałam się jak do tej pory. 
  Rozwaliłam się na ławce stojącej przy wejściu do parku i spojrzałam w niebo. Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że te święta, sylwester i urodziny przechodzą jako najlepsze do tej pory. Najlepsze, bo spędzone z najlepszymi ludźmi jakich można spotkać. Niestety.. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Czas wrócić do szkoły. Wielkimi krokami zbliżały się eliminacje do turnieju ogólnokrajowego. Zostały cztery miesiące. Każdy dzień treningu mógł zaważyć na wyniku meczu. Czas ostro wziąć się za siebie. Czas zrozumieć swoje sztuczki magiczki, żeby umieć nimi lepiej się posługiwać. Nie mogłam cały czas liczyć na łut szczęścia.
  Wstałam, wzdychając głęboko. Potarłam twarz dłonią, by po chwili wsadzić ręce do kieszeni. Ruszyłam z powrotem do cukierni. To będą ciężkie cztery miesiące. 

piątek, 18 grudnia 2015

Roz. 21

Aktualnie siedze w domu chora na wszystkie możliwe sposoby.
Nudzi mi sie.
Meh.
***
  Przecisnęłyśmy się miedzy ludźmi i weszłyśmy na balkon, który znajdował się za ostatnim stopniem trybun. usiadłyśmy na ziemi, przewieszając nogi miedzy prętami barierek. Mecz trwał już kilka minut i nasi wygrywali 10-4. Cóż, można było się tego spodziewać. Przecież męska drużyna liceum D składała się z Alfy i jego mięśniaków. Uśmiechnęłam się ironicznie. Nie mieli najmniejszych szans. Ich ranienie przeciwników nie skutkowało, kiedy grali z naszymi. Simon właśnie zrobił wsada, więc zaklaskałam najmocniej jak umiałam, rekompensując tym brak mojego triumfalnego krzyku. Mimo, że siedziałam najwyżej i kryła mnie masa ludzi, Simon spojrzał na mnie z uśmiechem. Wyszczerzyłam się szeroko, majtając nogami. Nagle przypomniał mi się moment, w którym pogłębiło się moje czary-mary. Poderwałam się do góry, nie zważając na mdłości i promieniujący ból. Gdzie on jest? Gdzie on jest? Rozglądałam się po trybunach na wszystkie strony. Dokładnie przeczesałam wzrokiem całą salę. I wtedy go zobaczyłam. Siedział tam z Andy'm, nie ruszył się z miejsca od mojego meczu. Nicole pociągnęła mnie delikatnie w dół i kazała mi siedzieć.
  - Kurde, kobieto. Ty serio nie dasz rady usiedzieć kilku minut w miejscu chociaż po to, żeby przestało Cię aż tak boleć? - warknęła, trzepiąc mnie po głowie zeszytem. Nawet na nią nie spojrzałam.
  - Wiesz co? Jednak nie jestem szalona - powiedziałam, przyciągając kolana do klatki piersiowej i oplatając je ramionami. Nikki spojrzała na mnie zdziwiona. - Podczas meczu.. Słyszałam go. Myślałam, że mi się przesłyszało, ale on naprawdę tam siedzi. Patrz - wskazałam prosto na czerwone, sterczące w każdą stronę włosy. - Mat tam jest - powiedziałam. Nicole spojrzała we wskazanym przeze mnie kierunku, a po chwili jej szczeka opadła do ziemi.
  - Ale co on tu robi? Przecież z tego co mi opowiadałaś, to bardzo się pokłóciliście - wyjąkała. Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się szeroko. Zdecydowałam. Pójdę dziś do niego i z nim pogadam. Po tej decyzji mój dobry humor powrócił na stałe i nie zważając na próby utrzymania mnie w pozycji siedzącej przez Nikki, skakałam wrzeszcząc na cały głos razem z innymi widzami. Dopingowanie swojej drużyny też może być fajną zabawą, szczególnie, kiedy Simon po każdym trafionym koszu uśmiechał się do mnie. W końcu mecz skończył się wynikiem 99-32 dla nas. Zostawiłam plecak pod opieką Nikki i ruszyłam biegiem w stronę wyjścia z balkonu. Za drzwiami skręciłam w prawo, zbiegłam po schodach, znów skręciłam w prawo, by po chwili wpaść na salę gimnastyczną i wbić na boisko. Biegłam z uśmiechem wprost na Simona. Czekał z otwartymi ramionami. Rzuciłam mu się na szyję, a on przytulił mnie mocno. Po chwili postawił mnie na ziemi i popatrzyliśmy sobie w oczy. Uśmiechnęłam się szeroko, a chłopak nachylił się w moja stronę.
  - Czekaj przed szkołą - szepnął mi na ucho i puścił do mnie perskie oko. Skinęłam głową i pobiegłam z powrotem do Nicole, która stała już na korytarzu przed salą. Podała mi plecak z niejakim wyrzutem.
  - Co to miało być? Ja o czymś nie wiem? - spytała, a ja zaprzeczyłam gwałtownie. Nicole była jedyną osobą na całym świecie, która wiedziała o mnie wszystko, i której nigdy bym nie okłamała, więc to, że o czymś nie wiedziała było wykluczone. Z szerokimi uśmiechami ruszyłyśmy w podskokach do szatni. I tam zaczęła się rewolucja. Ledwo dobiegłam do toalety, ale na szczęście nie obrzygałam całej kabiny. Kiedy wyszłam i zaczęłam płukać usta, Nikki skwitowała to cichym "to sobie dziś nie pobiegasz", co potwierdziłam z całą pewnością. Pożegnałam się z przyjaciółką i zgodnie z obietnicą, stanęłam obok drzwi wejściowych czekając na Simona. Rozglądałam się nerwowo, drżąc z zimna. Miałam nadzieję, że Mat jeszcze tu był. Mogłabym pogadać z nim teraz i byłoby po sprawie. Myliłam się. Zobaczyłam jego czerwoną czuprynę po drugiej stronie ulicy. Właśnie wsiadał do autobusu. Westchnęłam głęboko. Bycie jego sąsiadem było dobrą sprawą, bo mogłam po prostu czatować na niego pod drzwiami i czekać na jego powrót do domu. Zaśmiałam się, widząc oczami wyobraźni siebie siedzącą ze stetoskopem przy drzwiach i nasłuchującej czy ktoś nie nadchodzi. Nagle zawiał porywisty, zimny wiatr, wybijając mi z głowy takie myśli. Znów zadrżałam, klnąc na zimę. W tym momencie przyrzekłam sobie, że zacznę nosić grubszą kurtkę i rękawiczki.
  - Hej, zmarzlaku - usłyszałam od strony drzwi. Odwróciłam się i przytrzymując włosy ręką, uśmiechnęłam się do Simona. Zadrżałam, tym razem widocznie bardziej niż do tej pory. Simon rozpiął sportową torbę, wyjął z niej polarową bluzę i narzucił mi ją na plecy. Włożyłam ją, dziękując cicho. Schowałam ręce do kieszeni, ale moje zmarznięte dłonie też wypatrzył, bo rzucił mi w głowę rękawiczką. Wciągnęłam ją na lewą dłoń, a prawą wcisnęłam z powrotem do kieszeni. Spojrzałam na Simona zmieszana i trochę zdezorientowana. Wyciągnął w moją stronę dłoń, na której nie miał rękawiczki. Raz kozie śmierć i studni woda. Złapałam jego ciepłą dłoń. Nie odzywając się, ruszyliśmy w stronę mojego domu. Cisza nie była niezręczna, po prostu nie czuliśmy potrzeby mówienia. Wystarczyła mi jego dłoń oplatająca moją. 
  - Chcesz wpaść? - spytałam, kiedy dotarliśmy pod mój blok. Simon pokręcił głową.
  - Muszę iść do domu. Miałem dziś mamie pomóc w sprzątaniu - skrzywił się znacząco. Zaśmiałam się szczerze. Wyobraziłam go sobie w różowym fartuszku z falbankami i z miotełką w ręku. Po prostu zaniemogłam.
  Simon ścisnął lekko moją dłoń. Spojrzałam na niego, pytając czy coś się stało. Pokręcił głową, puszczając moją rękę. Pożegnał się powoli, jakby ważył każde swoje słowo. Przytuliłam go z szerokim uśmiechem.
  - Jesteś ciepły - powiedziałam, kiedy jego ramiona mnie oplotły. Zaśmiał się cicho. Odkleiliśmy się od siebie, a Simon poczochrał moje włosy. Zaśmiałam się, zdejmując z siebie jego bluzę i oddałam mu ją razem z jego rękawiczką. Pożegnaliśmy się jeszcze raz i skierowaliśmy swoje kroki każde w swoją stronę. Gdy tylko weszłam do mieszkania, poczułam zapach spalenizny. Powiesiłam kurtkę na wieszaku i skierowałam się do swojego pokoju. Przebrana w ciepłe dresy i gruby sweter, wróciłam do kuchni.
  - Hej tato - powiedziałam, widząc ojca jedzącego spalone tosty. Przywitał mnie gestem ręki i mruknął coś z pełnymi ustami. Stanęłam przed otwartą lodówką i zaczęłam przeglądać jej zawartość. 
  - Dzwonił Peter - odezwał się wreszcie ojciec. - Mówił, że mam przypilnować, żebyś przez następne dwa dni nie ćwiczyła, nie biegała ani nic takiego - mruknął, przełykając swój ulubiony spalony prawie na węgiel chleb. Pokiwałam głową na znak, że zrozumiałam. - Tak w ogóle, gratulacje. Wygrałyście mecz, a ty najwyraźniej dostałaś jakiegoś motorka w tyłku, jak na początku gimnazjum.
  Zaśmiałam się, przytakując. Chcąc zmienić niewygodny temat, zapytałam, co robimy w tym roku na święta. Tata skomentował to pewnym swojego zdania i zupełnie zdecydowanym "nie wiem", więc postanowiłam zostawić mu sprzątanie domu i ubranie choinki, a sama miałam zamiar przyrządzić wszystkie potrawy. Odłożyłam jednak swoje plany na kiedy indziej, zakopując się pod kocem z laptopem na kolanach. I tak zamierzałam siedzieć już do końca dnia. Nie mogłam zebrać się w sobie i pójść do Matthiasa. Tak, dokładnie. Jestem tchórzem jeśli chodzi o bliskich mi ludzi. Nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Wstałam wzdychając ciężko. Niestety tata mnie uprzedził. Zanim wyszłam z pokoju usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Już miałam wrócić do łóżka, kiedy usłyszałam znajomy głos.
  - Dzień dobry. Jest Daisy? - spytał. Tata wydał mnie, mówiąc, że jestem i krzyknął do mnie. Wyszłam niechętnie na korytarz. Wiedziałam. - Chodź na chwilę - powiedział bez żadnego powitania. W drzwiach stał nie kto inny jak Matthias. Skinęłam głową, nałożyłam rozwalające się już adidasy i podążyłam za nim. Kiedy drzwi do jego mieszkania zamknęły się za mną, poczułam dreszcz niepokoju. Coś było nie tak. Chłopak, który był zawsze wybuchowy i łatwo ulegał emocjom, teraz wydawał mi się zbyt spokojny. - Usiądź w salonie, zaraz przyjdę - powiedział beznamiętnym głosem, a ja spełniłam jego polecenie, siadając powoli na fotelu. Zazwyczaj już bez jego zaproszenia skoczyłabym na kanapę, rozkładając się na całej długości. Ale nie teraz. Siedziałam normalnie i spokojnie na fotelu, tyłem do drzwi. Po chwili dołączył do mnie Mat, siadając naprzeciwko po przeciwnej stronie stołu. Popatrzył na mnie bezsilnie. Poczułam jakby rosnący na mnie pancerz. Co raz więcej i więcej warstw skrywało moje słabości, a ja już się nie bałam. Co miało się stać, to się stanie. Nie będę udawać ani ukrywać emocji. Zacisnęłam pięści, gotowa na słowny kontratak, jednak był jeden szczegół. Mat nie atakował. Patrzył na mnie uważnie, przeciągając tylko niezręczną ciszę. 
  - To.. Co chciałeś? - spytałam niepewnie. Mat jakby dopiero się obudził, przetarł oczy i westchnął głęboko.
  - Mam do ciebie kilka pytań - powiedział wreszcie. Zachęciłam go ruchem dłoni. Zacisnęłam zęby. Mówże o co chodzi, zgredzie jeden, bo zaraz wykituję i to ty będziesz musiał mnie sprzątać... - Muszę się tylko upewnić w paru rzeczach. Mów co ci pierwsze do głowy przyjdzie...
  - Nie baw się w psychologa, tylko mów - westchnęłam wreszcie.
  - Dobra. Po pierwsze, czy uważasz Simona za dobrego człowieka? - spytał, a jego głos na powrót stał się pusty, jakby chciał ukryć wszystko co miał w sercu. 
  - Nie do końca. Nikt nie jest do końca dobry. Może i jest złośliwy, często wydaje się też szorstki i arogancki, ale tak naprawdę jest miły, opiekuńczy i troskliwy - wyliczyłam. Mat kiwnął głową. 
  - Uważasz, że nigdy by cię nie skrzywdził? - chłopak założył ręce na klatce piersiowej. Podrapałam się po głowie.
  - To jasne, że nie raz bym była przez niego smutna, to chyba oczywiste, ale nie sądzę, żeby zrobił to kiedykolwiek zrobił to umyślnie - odparłam, podciągając kolana pod brodę. Pytania sypały się jak z worka bez dna. "Co o nim myślisz? Co ostatnio razem robiliście? Jak cię traktuje? O czym rozmawiacie? Patrzy na ciebie często? Co w nim lubisz? Co ci przeszkadza? Zrobił dla ciebie coś miłego? Robił ci na złość? Zasmucił cię czymś?"
  - Coś jeszcze? - spytałam, czując się jak na przesłuchaniu. Odpowiadanie na wszystkie jego pytania było trochę wyczerpujące.
  - Jeszcze jedno - powiedział cierpliwie. - Kochasz go?
  Potwierdziłam bez zastanowienia, dokładnie tak, jak czułam. Mat westchnął, pocierając skronie i mruknął coś niewyraźnie. Spojrzałam na niego niepewnie, a kiedy spytałam czy coś właśnie powiedział, on podniósł na mnie zmęczony wzrok.
  - Będę musiał się z tym pogodzić - powiedział, wyraźnie niezadowolony.
  - Ale o co ci chodzi?! - zawołałam, wreszcie wybuchając. - Zadajesz mi pytania, które nawet nie wiem co ci dają! 
  - Martwię się, to tyle - wzruszył ramionami, jakby to przesłuchanie to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Szczęka mi opadła, a w głowie zaczęła kiełkować pewna myśl. - Kocham cię. Jesteś dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałem. Daj mi się trochę o siebie pomartwić. Z bratem nigdy nie mogłem się kłócić, urządzać bitew na poduszki, grać w cokolwiek, nie chciał jeść tego co mu ugotowałem.. Wszystko przez tą różnicę wieku. Czułem jakbym był jedynakiem i wtedy pojawiłaś się znowu ty.. Jesteś dla mnie jak młodsza siostra, więc pozwól się trochę pomartwić o siebie, co? - spojrzałam w jego oczy. Jego wzrok wyrażał niemą prośbę. To co właśnie powiedział wbiło mnie w fotel z siłą, z jaką został wciśnięty w fotel astronauta w startującym statku kosmicznym. Po chwili nachyliłam się w jego stronę i spojrzałam na niego. Nie przeszkadzał mi dzielący nas stół widziałam dokładnie co czai się w jego oczach. 
  - I nie będziesz już miał pretensji o to, co czuję do Simona? - spytałam, patrząc prosto na niego uważnie. Pokręcił głową. Powróciłam do poprzedniej pozycji i uśmiechnęłam się delikatnie. - No to.. Co się u ciebie działo, braciszku? - zagaiłam, przerzucając nogi przez podłokietnik fotela. Mat uśmiechnął się. 
  - Byłem dziś na twoim meczu. Niestety był tam też Simon - skrzywił się. - I mnie zauważył. I usiadł obok. I chciał ze mną pogadać. i to było odrobinę straszne - zaśmiałam się, widząc zakłopotanie chłopaka. - Dla bezpieczeństwa gadaliśmy na trybunach. 
  - Czemu 'dla bezpieczeństwa'? - zdziwiłam się szczerze. Mat spojrzał na mnie z miną wyrażającą mniej więcej tyle co "czy ty nie umiesz myśleć".
  - A co jeśli puściłyby któremuś z nas nerwy? Wiesz, że nikt nie wyszedłby z tego cało - powiedział, krzywiąc się. - No, ale.. Siedzieliśmy na tych trybunach i było to trochę dziwne, bo Simon wydawał się jakiś zmieszany. Zaczął mi coś tłumaczyć, że on wcale nie chce ci się narzucać, że on wcale nie chce cię ranić i uszanuje twoją decyzję, jakakolwiek by ona nie była. Coś w tym stylu. Nie wiem dokładnie co gadał, bo było strasznie głośno, a ten debil mruczał tak cicho, że pewnie sam siebie do końca nie słyszał. Kiedy skończył, spytałem czy może powtórzyć głośniej, to się księżniczka obraziła i powiedziała, że nie wie nawet po co mi to mówi. Jak już myślałem, że mi odpuści i sobie wreszcie pójdzie, to on nie. Spojrzał na mnie takim morderczym wzrokiem i powiedział, że jeśli coś mi się w nim nie podoba, to trudno, że nie jest gejem, żeby brać pod uwagę coś takiego jak moje zdanie o nim.
  Zaśmiałam się głośno, chcąc ukryć zażenowanie. Typowy Simon. 
  - Dziś nie biegasz, nie? - spytał Mat, chcąc przerwać niezręczną ciszę. Pokręciłam głową i opowiedziałam mu o bolesnym faulu, który miał miejsce w ostatnich sekundach meczu oraz jego konsekwencjach.
  - W ogóle to zrobiło mi się jakieś magiczne czary-mary i wydawało mi się, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Wszystko wydawało się jakieś prostsze, rozwiązania przylatywały jakoś znikąd.. Dawno tak nie miałam - uśmiechnęłam się na wspomnienie dzisiejszego meczu. Mat spojrzał na mnie zdziwiony, ale nic nie powiedział.
  - A co tam z tą piętnastką? - zagaił. - Pewnie spytają czy chcesz to zgłosić..
  - Nic nie zrobię. Wkurzyła mnie, ale to był pierwszy raz, kiedy mi cokolwiek zrobiła - zmrużyłam oczy. - Co prawda bardzo dotkliwie, ale jestem miłosierna i jej tym razem wybaczę. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest pięknie i słodko. Kiedyś jej się odpłacę - zaśmiałam się.
  - Macie tak samo straszne oczy - powiedział nagle.
  - Kto? Co? Jak to straszne? - spytałam zdziwiona. Ja? Straszna? Od kiedy? Zawsze mi mówiono, że mam bardzo miłą twarz. Mat zastanowił się chwilę, po czym pstryknął palcami. 
  - Zwierzęce! - zawołał, doznając olśnienia. Wbiło mnie to w fotel, zaniemogłam i przestałam oddychać, ale tylko na chwilę, bo przecież nie chciałam umrzeć. No, nie powiem. Szok wielki, niedowierzanie, ale tak racjonalnie myśląc, to mogłaby być prawda. Mogłabym mieć oczy jakiegoś pieska czy coś. - Jak dzikie zwierzęta polujące na ofiarę. On.. Znaczy, Simon ma takie oczy jak puma trochę, a ty jak lew - wbicie w fotel godne najcięższego startu statku kosmicznego. Z poważną miną wstałam i zaczęłam bić brawo. Mat spojrzał na mnie zdziwiony. - No co?
   - Gratuluję. Wygrałeś wiadro powietrza. Jak powiesz jeszcze raz coś takiego, to padnę i zacznę się czołgać - zaśmiałam się głośno i padłam z powrotem na fotel. - Ja tu myślę, że dasz mi jakiegoś słodziaka pluszaka, ale nie krwiożercze zwierze.
  - Bo ono najbardziej do ciebie pasuje. Czy ty myślisz, że jakbyś była małym kotkiem, to grałabyś tak jak grasz? Byłabyś tym, kim jesteś teraz? Nie - rozłożył ręce bezradnie, jakby nic na to nie mógł poradzić. Westchnęłam głęboko, co mojemu brzuchowi się nie spodobało. - Mała, ty się za bardzo nie przemęczaj. Widziałem co dziś wyprawiałaś. Dwa czy trzy razy dostałaś w sam brzuch, więc siadaj, oddychaj spokojnie i żadnego gwałtownego ruchu - rzucił we mnie poduszką. Zaśmiałam się cicho. Cieszyłam się, że znowu będzie między nami tak jak wcześniej.
  - Ej, tak się zastanawiam. - mruknęłam, pocierając brodę. - Jakim cudem tak się zbliżyliśmy w tak krótkim czasie - spojrzałam na Matthiasa wyczekująco, a on wzruszył ramionami.
  - Takie życie. Są osoby, z którymi po dwóch tygodniach dzielisz więcej sekretów, przypałów i zainteresowań, niż z ludźmi, których często znasz po kilka lat - zaśmiał się, a ja w duchu przyznałam mu rację.
  - Mam pomysł! - zawołałam, wyrzucając rękę w górę. Mat pokazał, żebym nie przerywała. - Co ty na to, żebyśmy założyli stronę internetową, na której będą informacje różne, będzie chat i to będzie dostępne tylko z hasłem? - wypaliłam, podniecona własnym pomysłem. Chłopak zaklaskał, więc ukłoniłam się kilka razy nisko. 
  - Zostaw to Jules'owi. Zrobi nam odpicowaną stronkę, której nikt by się nie powstydził - powiedział tak samo radosny jak ja. - Jak będzie się nazywała? - spytał, wyciągając telefon. Zamyśliłam się na chwilę i doznałam olśnienia, a żaróweczka nad moją głową oślepiła wszystkich w promieniu kilometra.
  - Idealna nazwa dla nas i tak samo debilna jak my - Mat spojrzał na mnie wilkiem. - No ok. Będąca tak samo mega jak my. Tylko, że ona nie jest jakaś tam specjalnie wypasiona czy coś..
  - Mówże w końcu! - zawołał zniecierpliwiony Mat. Uniosłam ręce w górę.
  - Peace, love and basket - powiedziałam poważnym głosem. Spojrzał na mnie zdziwiony.
  - Idealnie nas opisuje, masz rację - zaśmiał się. Też się zaśmiałam. Oboje śmialiśmy się tak głośno, że nie usłyszeliśmy wołania, które dochodziło z podwórka. Nie wiedzieliśmy nawet z czego się śmialiśmy. Podskoczyliśmy przerażeni, słysząc nagły dzwonek do drzwi, co rozśmieszyło nas jeszcze bardziej. Mat wstał i poszedł otworzyć, o ile zwijanie się po drodze ze śmiechu można było nazwać chodzeniem. 
  - Cześć synku! - usłyszałam z przedpokoju wysoki, lecz miły dla ucha głos. Stukot walizek, dwie pary butów i ... koła? Moment. Rodzice Matthiasa, więc musi z nimi być też...
  - Siema, Konnor - powiedział Mat. Zaraz potem w drzwiach salonu zjawiła się jego matka, a po niej jego ojciec i brat na wózku. - Pamiętacie Daisy? Nie, wy Daisy nie pamiętacie. Rose. Pamiętacie Rose, prawda?
  - To jest ta Rose? - wyszeptała wysoka blondynka, przyciskając sobie dłonie do ust.
  - Dobry wieczór - powiedziałam, wstając. - Dawno się nie widzieliśmy - uśmiechnęłam się, a z oczu Konnora pociekły łzy. 

czwartek, 17 grudnia 2015

Roz. 20

Tak.
Więc..
Przepraszam za to, że pojawia się dopiero teraz, ale nie mam czasu pisać.
Zupełnie nie mam czasu.
Wychodzę z domu o 7 i wracam po 20, a zanim lekcje odrobię to jest już 21, a ja muszę iść spać, żeby wstać o 5 i nie być zombie.
Więc przepraszam jeszcze raz.

***

  Zablokowałam nadciągającą Cleo. Patricia zrobiła dwa długie kroki i piłka wpadła do kosza. Ledwo powstrzymałam okrzyk triumfu. Pierwsze punkty dla nas. Szóstka z przeciwnej drużyny wyrzucała spod kosza. Krycie dziesiątki wcale nie było takie proste jak się na początku wydawało. Mimo to ganiałam za nią nieustępliwie. Zdesperowana szóstka wyrzuciła piłkę daleko na boisko. Uśmiech zamarł mi na ustach. Na drugiej połowie boiska stała trójka. Patricia ruszyła pierwsza, ja tuż za nią. jeszcze kilka kroków. Trójka dostała piłkę i pognała przed siebie. Byłam przed nią. Odwróciłam się w miejscu i rozłożyłam ręce. Nie zatrzymała się, nie miała jak. Poczułam jej łokieć na moim brzuchu i bark na obojczyku. Po sekundzie leżałam na podłodze. Miejsce tuż pod prawą stroną żeber pulsowało tępym bólem, jednak wstałam szybko, gotowa grać dalej. Na moje szczęście, sędzia wygwizdał szarżowanie. Nie dałam po sobie poznać jak bardzo bolało mnie miejsce, w które uderzyła trójka, ale Patricia zauważyła mój chwilowy grymas. Spojrzała na trójkę swoim wzrokiem rasowego zabójcy. Ustawiłam się na linii rzutów wolnych. Dziewczyny stanęły po bokach. Odbiłam piłkę parę razy od ziemi, po czym rzuciłam ją do kosza. Dziewczyny rzuciły się do zbiórki, ale nie potrzebnie. Stałam z założonymi rękoma. Zdobyłam nam kolejny punkt.
  - Ej, dziewczyny! - zawołałam. Moja drużyna się zatrzymała patrząc na mnie wyczekująco. Wskazałam na Cleo. - Za trzy - powiedziałam. Dziewczyny pokiwały głowami, a ja ucieszyłam się, że zrozumiały. Rzuty za trzy Cleo już nie były nam straszne.
  Pierwsza kwarta zakończyła się wynikiem 13 - 8 dla nas. Podeszłam do ławki i z wdzięcznością przyjęłam od Nikki butelkę wody. Byłam zdyszana, ale szczęśliwa. Nie dałam tym wywłokom wygrania pierwszej kwarty. Uśmiechnęłam się szerzej, przez co trochę wody wylało mi się na koszulkę. Zerknęłam na trenera. Myślałam, że na drugie 10 minut zmieni skład, ale on tylko wskazał Marię. Ona usiadła, a zamiast niej wstała Amy. Przybiłam z nią piątkę. Teraz totalnie zaskoczymy przeciwniczki wsadami i bardziej precyzyjnymi blokami. I to mi się podobało. Wchodząc na boisko ramię w ramię z pozostałą czwórką dziewczyn, zapowiedziałam początek końca.
  Caroline wybiła piłkę dziesiątce, Pati ją przechwyciła i sama popędziła na kosz. Byłam za daleko, nie dałabym rady dotrzeć do niej w odpowiednim czasie, żeby zablokować zachodzące jej drogę przeciwniczki. Ale od czego miałyśmy teraz Amy? Ona była już obok i praktycznie całkowicie oczyściła drogę Patricii, a kiedy ta spudłowała, blondynka wyskoczyła w górę jak najwyżej i na chama wsadziła piłkę w kosz. Odtańczyłam dwu-sekundowy taniec zwycięstwa, po czym skupiłam się na dalszej grze. Cleo wyrzucała spod kosza, a ja już byłam obok piętnastki. Ganiałam ją po całej połowie bawiąc się w kotka i myszkę, jednak to nie powstrzymało jej przed złapaniem piłki. Minęła mnie szybko, a ja za późno zorientowałam się w całej akcji. Kiedy ja dopiero się odwracałam, Caroline i Nancy już były na swoich miejscach. Zaraz potem przemierzyłam cały boisko i znalazłam się obok nich. Caro wybiła piętnastce piłkę, Nancy ją przechwyciła i pobiegła przed siebie. A ja już czekałam pod naszym koszem, trzymając dwie dziewczyny z dala od mojej koleżanki. Nan zatrzymała się na linii za trzy, rzuciła. Ustawiłam się do ewentualnej zbiórki, ale na szczęście nie była ona potrzebna. Piłka wpadła czysto.
  Na trybunach od jakiegoś czasu trwało zamieszanie. Cały czas wchodzili na nie nowi ludzie, zaczynali wrzeszczeć, kibicując jednej lub drugiej drużynie. Znaczna część była za liceum D. W pewnej chwili wydawało mi się, że usłyszałam Matthiasa, ale kiedy spojrzałam na trybuny, nigdzie nie mogłam dojrzeć jego czerwonej czupryny.
  Przechwyciłam piłkę i popędziłam dalej. Kozłując mijałam swoich przeciwników z gracją, jakiej nie powstydziłyby się tancerki. Przede mną nagle pojawiły się dwie dziewczyny. Znalazłam minimalną przestrzeń między nimi i wbiłam się w nią bokiem, rozpychając przeciwniczki. Zrobiłam dwutakt, wyrzuciłam piłkę w górę i następne punkty powędrowały na naszą stronę tablicy wyników. Już trzecia kwarta trwała w najlepsze, a ja jeszcze ani razu nie zeszłam z boiska. Nie, żebym narzekała, co to, to nie, ale myślałam, że inne dziewczyny też chciały grać.
  - Kurna, co oni? Sędziego przekupili?
  - To był jawny faul.
  - No nie? I kilku koszy nie powinni im zaliczyć.
  Trójka i piętnastka szeptały sobie w najlepsze. Co? Prestiżowa szkoła, w mordę. Zachciało się. Takie najczęściej nie potrafią przegrywać, bo od razu zaczyna się obwinianie przeciwnika o kantowanie. Nadal szeptały między sobą, tym razem wszystkie, cała piątka. Ich trener wziął czas, a one zamiast go słuchać, to sobie plotkowały, oburzały się. Przynajmniej tak to wyglądało. Widziałam ich ukradkowe spojrzenia rzucane w naszą stronę. One coś na nas szykowały, ale było to coś paskudnego. Moje wnętrze zawrzało. Dosłownie czułam jak wskaźnik mojej koncentracji rośnie wraz z narastającą wściekłością. Serce zrobiło się gorące jak piec z szalejącym wewnątrz ogniem, a mózg działał na najwyższych obrotach, kalkulując wszystko na chłodno. I wtedy znów to się stało. Nie widząc niczego, widziałam wszystko.

I wtedy dopiero się zaczęło.

  - Jeśli dostaniesz piłkę, to podawaj do mnie. - powiedziałam do Amy bezbarwnym głosem. Spojrzała na mnie zdziwiona, ale po chwili pokiwała głową. Ruszyłam na swoje miejsce. Szłam tak pewnie, że wydawałoby się, iż trzęsienie ziemi i spadający z sufitu tynk są jak najbardziej na miejscu. Strzępki mojego trzeźwego myślenia siedziały głęboko z tyłu czaszki i przyglądały się jak przeciwniczki praktycznie rozstępują się przede mną. Pewnym krokiem dotarłam pod swój kosz i stanęłam w lekkim rozkroku. Wzięłam głęboki wdech zamykając oczy. Odwróciłam się, pochyliłam lekko głowę, otworzyłam oczy i spojrzałam na boisko.
  - Zatańczmy - warknęłam, siłą powstrzymując się od splunięcia na podłogę. Rozpoczęła się druga połowa trzeciej kwarty. Omiotłam salę wzrokiem, od razu wychwytując położenie wszystkich dziewczyn na boisku. Szóstka wyrzucała spod kosza. Najpewniej poda do piętnastki, która była w połowie boiska. Mnie spróbują zablokować trójka i dziewiątka, a Cleo nie ruszy się ze swojej pozycji na krok. Przeliczyłam się. Jedyne co próbowały zrobić, to zatrzymanie mnie, Patricii i Amy za wszelką cenę. Nie przepracowały się za bardzo z tym swoim planem. Ruszyłam w przód i już byłam przy piętnastce. Zabrałam piłkę znajdującą się kilka centymetrów przed palcami dziewczyny i pobiegłam przed siebie. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Czemu one są takie wolne? Z łatwością je wyminęłam i podążyłam dalej pod kosz. Cleo. Została jeszcze ona Była gotowa do obrony. Za mną biegły jeszcze szóstka i dziewiątka. Pędziły jakby się paliło, a ja nadal poruszałam się szybciej od nich. Zatrzymałam się nagle tuż przed linią za trzy. Dziewczyny minęły mnie i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, podniosłam piłkę nad głowę. Sekundy wydawały się godzinami. Przekręciłam ją w dłoniach i powoli wypuściłam. Piłka delikatnie oderwała się od moich palców i poszybowała lekkim łukiem wprost w środek obręczy. Czysto. Za trzy punkty. Odwróciłam się i truchcikiem pobiegłam pod swój kosz. Czemu nikt się nie ruszał? Nagle moja świadomość wyskoczyła z ciemności. Znów wszystko było takie jak niespełna trzy minuty temu, z tą różnicą, że było prawie zupełnie cicho. Po chwili na trybunach podniosła się wrzawa jakiej jeszcze w życiu nie słyszałam. Uśmiechnęłam się szeroko.

4 minuty do końca trzeciej kwarty.
14 minut do końca meczu.
57-52 dla nas.

  - Wygramy to - mruknęłam, zacierając ręce. Nikki wrzeszczała coś, dopingując nas z ławki. Oblizałam wargi. Nie wiem jak ja robię te swoje czary-mary i inne sztuczki, ale chcę jeszcze. I nagle jakby mój umysł powiedział 'proszę bardzo'. Znów żadnych myśli, instynkt górował. 

Zostałam tylko ja, piłka i dwa kosze.

  Jeden atakuje, drugiego mam bronić, a piętnastka właśnie nacierała na moją fortecę. Podstawówka. Ugięłam kolana. Nisko na nogach, rozłożyć ramiona. Gimnazjum. Jedna ręka wyżej, druga niżej. Prawa noga ledwo w przód. Liceum. Mój wzrok zabijał, a ja byłam na to gotowa. 
  Piętnastka zatrzymała się na chwilę, a z jej twarzy znikła zaciętość, która zamieniła się w mieszankę strachu i niepewności. Podała do szóstki, która oddała piłkę trójce. I to właśnie ona ruszyła do przodu. Zrobiłam krok w jej stronę i wtedy złapała piłkę w ręce. Chciała rzucić. Niestety była zbyt wolna. Zjawiłam się przy niej w chwili, w której piłka ledwo oddaliła się od jej palców. Podskoczyłam i z całej możliwej siły uderzyłam piłkę, pchając ją ku ziemi, a ta  odbiła się od podłogi z głośnym hukiem i wyleciała za boisko. Nie ma tak. Nie wygracie z nami. Nie macie szans, małe gnidy. Stanęłam w lekkim rozkroku, chcąc przygotować się do kolejnej akcji, ale ręce opadły mi bezwładnie po bokach. Rozdziawiłam usta wpatrując się jak zauroczona w trybuny. Zaraz potem uśmiech wypełzł leniwie na moją twarz. Kiedy zobaczyłam czerwoną czuprynę, mój trans się pogłębił. Byłam nakręcona jak nigdy wcześniej. Mięśnie moich ramion napięły się, unosząc moje ręce do góry. Uśmiechnęłam się szerzej. Patricia i Amy stały gdzieś za mną, a Nancy i Caroline czekały co zrobi nasza trójka. A my ruszyłyśmy do obrony. Szóstka była moja. Trójka Pat, dziewiątka Amy, piętnastka Nancy, a dziewiątka należała do Caroline. Cleo wyrzucała z linii bocznej. Caroline nie dała rady jej zablokować ani odebrać jej piłki. Ale mogła zmienić tor lotu piłki. I tak zrobiła. Nancy przechwyciła ją, przebiegając obok z prędkością torpedy. Podała do Patricii, a ona popędziła sama na kosz. Trzy przeciwniczki zastąpiły jej drogę. Odrzuciła piłkę do Amy, a ja byłam już obok niej. Podała mi piłkę z rąk do rąk. Przeszłam od razu w kozioł i przebiłam się przez ścianę stworzoną z ciał w biało-pomarańczowych strojach. Jeden krok, drugi i kolejne punkty dla nas. W tej chwili rozległ się gwizdek. Ściana z pancernego szkła umiejscowiona w moim mózgu została rozbita. Czułam jakby coś na mnie spadło. Nie czułam nic. Fizycznie przestałam istnieć dla samej siebie. Niechętnie podeszłam do ławki i wzięłam butelkę wody. Pociągnęłam z niej kilka dużych łyków i dopiero wtedy zorientowałam się, że Nikki i wujek patrzą na mnie zszokowani.
  - Co jest? - spytałam odstawiając butelkę na ławkę. Peter popatrzył na Nikki, która wstała i podeszła do mnie.
  - Ćpałaś? Piłaś? Chuchaj. Pokaż oczy - zażądała, chwytając moją twarz w ręce i zwracając ją ku sobie. Czujnie patrzyła w moje oczy. Zaśmiałam się cicho, wyswobadzając się z jej uścisku. Pokręciłam przecząco głową.
  - Nic z tych rzeczy, mamo - wyjaśniłam, uspokajając ją. Nagle mój brzuch przeszył nagły ból. Lekko się zgięłam, ledwo powstrzymując torsje. Ból promieniował falami spod prawej strony żeber i rozchodził się na całe podbrzusze. Po chwili opanowałam armagedon w moim żołądku. Wyprostowałam się z krzywym uśmiechem, stwierdzając, że wszystko jest dobrze oprócz tego, że dopadła mnie kolka. Powiedziałam tak, ale w rzeczywistości czułam się okropnie. Żołądek i przełyk piekły mnie niemiłosiernie. Mój trans, moje czary-mary zniknęło jak ręką odjął, choć przed chwilą czułam, że osiągał co raz wyższe stadia. Czemu? Co się stało? Spanikowałam lekko, ale zaraz potem uspokoiłam się. Zaczęła się czwarta kwarta, trzeba było się skupić, wyjść na boisko i nie myśleć o niczym innym. Liczyła się teraz tylko piłka. Przekraczając linię, poczułam mrowienie w palcach obu dłoni. Dreszcze rozprzestrzeniły się na całe ramiona, dosięgły klatki piersiowej, brzucha nóg i głowy.
  -Daisy, dasz radę grać tak jak przed chwilą? - spytała Maria, podążając zaraz za mną i Amy. Kiwnęłam głową. - Dasz radę? Jesteś gotowa im z nami dokopać?
  - Zwarta i gotowa, pani kapitan - powiedziałam, unosząc nieznacznie kąciki ust. Zabawa rozpoczęła się od pierwszego rzutu Nancy za trzy punkty niespełna minutę po rozpoczęciu gry. Nie ruszałam się z miejsca. Stałam, obserwując z daleka czwartą kwartę. Patrzyłam, analizowałam i segregowałam informacje, co przychodziło mi co raz łatwiej. Akcje nadal należały do nas. Kiedy ja praktycznie zniknęłam z gry, przeciwniczki skupiły się na Patricii. Blokowały ją we dwie lub trzy, jednak ona nadal przedzierała się przez nie i zdobywała punkty. Liceum D nie dawało jednak za wygraną. Kiedy biegły w stronę naszego kosza, nawet nie kiwnęłam palcem. Robiłam krok w przód, a one po prostu rzucały z miejsca, w którym stały lub szybko podawały do innych. takim sposobem dwucyfrowa różnica w punktacji zmniejszyła się w jedyne 9 punktów naszej przewagi.

Zostało 5 minut.

  W tym momencie wyszłam spod kosza i ruszyłam prosto w kłębowisko ciał. Z łatwością mijałam nacierające na mnie dziewczyny. Prawie jakbym stała się powietrzem. Wszyscy wiedzieli, że jestem, ale nie zwracali na to uwagi, choć byłam potrzebna. Byłam wszędzie i nigdzie. Wyłuskałam piłkę z rąk Cleo, która zdezorientowana spojrzała prosto w moje oczy. Dopiero wtedy zauważyła, że tam byłam. Uśmiechnęłam się szeroko i kozłując, wyszłam poza obręb zamieszania. Odwróciłam się i szybko ruszyłam z powrotem. Znów dotarłam pod swój kosz, tym razem z prawej strony. Wyrzuciłam piłkę, po czym pomachałam sędziemu. Kolejne punkty powędrowały dla nas. Po wyrzucie spod kosza, zabrałam piłkę i znów podwyższyłam nasz wynik. I tak przez pięć kolejnych minut. Ja, Patricia lub Maria kradłyśmy podania, oddawałyśmy dalej do swoich i zdobywałyśmy następne punkty. Druga połowa czwartej kwarty rozgrywała się praktycznie pod koszem liceum D. A one panikowały co raz bardziej. 

10 sekund do końca.

Przechwyciłam piłkę i podałam do Nancy

8 sekund.

Ona wybiegła za linię za trzy i rzuciła.

5 sekund.

Nie trafiła. Wyskoczyłam do zbiórki, zdobywając piłkę.

4 sekundy.

Piętnastka natarła na mnie i w akcie desperacji
wbiła mi pięść w brzuch.

2 sekundy.

Utrzymałam się na nogach. Bolało, ale piłka była moja.

1 sekunda.

Wyrwałam się od trójki i piętnastki, wyskakując do góry.
Piłka odbiła się od tablicy i wpadła w obręcz.

KONIEC.

  Poczułam nagłą falę mdłości Przepchałam się przez dziewczyny i popędziłam do wyjścia. Wydawało mi się, że zaraz umrę. W ostatniej chwili nachyliłam się nad muszlą klozetową. Mój żołądek skurczył się gwałtownie, a z moich ust wytrysnęło do połowy strawione jedzenie. Zakaszlałam zniesmaczona, ale zaraz potem zwróciłam kolejną porcję dzisiejszego jedzenia.
  - Daisy! Gdzie jesteś?! - usłyszałam dochodzący z korytarza głos Nicole. Czułam się już lepiej. Wyplułam gorzką ślinę zalegającą w moich ustach i oparłam się plecami o zimną ścianę. Spuściłam wodę, stając niepewnie na chwiejnych nogach. Po chwili Nikki była już przy mnie. Wypłukałam usta, nie odpowiadając na żadne z zadanych mi pytań. W końcu Nikki poddała się, pomagając mi dotrzeć na salę. Z każdej strony posypały się słowa, a których rozróżnić dało się tylko "Co ci jest? Wyglądasz strasznie! Jesteś blada! Wszystko ok?" Na nic nie odpowiedziałam. Powoli usiadłam na ławkę, z wdzięcznością przyjmując butelkę wody. Upiłam kilka małych łyków i skupiłam się na klęczącym przede mną wujku.
  - Co jest Daisy? Co się stało? - spytał przejęty. Skierowałam wzrok na piętnastkę. Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ona się uśmiechnęła. Nie odwzajemniłam gestu, zamiast tego posłałam jej obojętne spojrzenie. Wskazałam na nią palcem i uśmiechnęłam się ironicznie.
  - Dostałam w brzuch. Pięścią - wycedziłam przez zęby. Niech sobie nie myśli, że się jej upiecze. Peter popatrzył na mnie, potem na drużynę przeciwną, za którą stał ich trener. Piętnastka zrobiła kamienną minę, a jej koleżanki zaraz zaczęły się do mnie rzucać.
  - Ona nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego! To najbardziej uczciwa osoba jaką znam! Jak możesz tak kłamać?! Nie dość ci wygranej?! - krzyczała najgłośniejsza. Ich trener uciszył je gestem reki, po czym zwrócił się do piętnastki.
  - Zrobiłaś to? - spytał spokojnie. Dziewczyna spojrzała na mnie twardo, ale po chwili z jej twarzy spadła maska. Pokiwała niechętnie głową. - Pytam, czy to zrobiłaś - głos trenera stał się zimny.
  - Tak - powiedziała głośniej. W jej drużynie zawrzało. Przez chwile myślałam, że będę musiała podnieść koszulkę, żeby udowodnić winę dziewczyny, ale trenerzy opanowali sytuacje. Zgarnęli obie drużyny do podziękowań. Stanęłam na środku sali razem z innymi. Na przeciwko stała Cleo. Uśmiechnęłam się krzywo i podałam jej rękę. Potrząsnęła nią, nie patrząc mi w oczy. Poszłam razem ze swoją drużyną do szatni. Przebrałam się, słuchając psioczenia na przeciwniczki, po czym wyszłam. Skierowałam się do toalety. Stanęłam przed lustrem i uniosłam koszule do góry. Zaniemówiłam. Wpatrują się w lustro, przesuwałam wzrokiem po swoim torsie. Tuż pod żebrami, po całej szerokości ciągnęły się dwa, łączące się ze sobą siniaki koloru dojrzałej śliwki. Westchnęłam głęboko, kręcąc głową. Ja chyba naprawdę nie potrafię zrobić czegokolwiek bez doznawania jakichś kontuzji. Opuściłam koszulę i wyszłam z łazienki. Po drugiej stronie korytarza, oparta o ścianę stała Nicole. Podniosła na mnie wzrok i razem, ramię w ramię, poszłyśmy oglądać mecz chłopaków. 

niedziela, 23 sierpnia 2015

Roz. 19

   Jako, że mój internetowy ojciec prosił mnie od jakichś trzech tygodni o rozdział, to robię mu tą przyjemność i wstawiam go poza kolejnością. xDD
Krótki, ale zawsze to jakiś rozdział. Nie bijcie.
   Więcej informacji na głównym blogu, co nie?
  Wiecie to, prawda?
(GŁÓWNY BLOG CO NIE)


***

  Połowa grudnia już za mną. Od kilku tygodni nie rozmawiałam z Matthiasem. Mijając się na klatce, mówiliśmy sobie krótkie, ponure 'cześć' i oboje szliśmy w swoją stronę. Coś ściskało mnie wtedy w klatce piersiowej, po czym wybuchało niekontrolowanym gniewem. Zadziwiająco dobrze szła mi gra w kosza, choć niektóre dziewczyny skarżyły się, że gram będąc w swoim świecie, w swoim zbyt agresywnym świecie. Nie zwracałam nawet na to uwagi, po prostu grałam, nie ważne jak, ważne, że robiłam to dobrze. Szłam przed siebie i robiłam co chciałam. Między mną a Simonem wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie wracaliśmy już do rozmowy o naszym pierwszym i ostatnim pocałunku. Nie ruszaliśmy też tej sprawy z ignorowaniem mnie. W ogóle nie ruszaliśmy nic. Zazwyczaj tylko się witaliśmy, czasem mieliśmy czas na wymienienie kilku ciętych uwag dotyczących przeżytych dopiero co lekcji.. I w tym wypadku też rozchodziliśmy się w swoje strony.
  Co raz więcej było nauki, co raz więcej dokładałam sobie dodatkowych ćwiczeń i treningów. Nie miałam czasu martwić się o cokolwiek. Czasem, kiedy miałam wolną chwilę, zaczynało mi się robić dziwnie. Chciałam wtedy wleźć do szafy, nie wychodzić następnych kilka dni i tylko płakać. W takich chwilach zamykałam się w łazience i ćwiczyłam. I ćwiczyłam. I ćwiczyłam.

I ćwiczyłam.

  Zamknęłam łazienkę od środka i rzuciłam zwitek ubrań na fotel. Czarne dresy, czarna koszulka, czarna, polarowa bluza, brudnozielony szalik, grube skarpety i jaskrawozielony odblask. Nałożyłam wszystko na siebie i wyszłam na korytarz. Wcisnęłam stopy w czarne adidasy, na uszy nałożyłam słuchawki i podłączyłam je do telefonu. Na końcu poprawiłam kucyk, włożyłam rękawiczki i otworzyłam drzwi.
  - Wracam za pół godziny! - krzyknęłam do ojca, który akurat jadł kolację. Odkrzyknął coś z pełnymi ustami, a ja zaśmiałam się, zamykając drzwi. Zbiegłam po schodach pod rytm mojej ulubionej piosenki i wypadłam na podwórko. Zimne powietrze owiało moją twarz, a śnieg pod butami zaskrzypiał złowieszczo. 

Tak, jak przyroda zamiera na zimę,
tak moje życie zatrzymało się w miejscu.

  Po krótkiej rozgrzewce zaczęłam biec swoją stałą trasą. Mijałam domy i pojedyncze drzewa. Wbiegałam z kręgi świateł latarni i cienie między nimi. Liczyło się tylko tu i teraz. Mój co raz cięższy oddech i każdy kolejny, skrzypiący krok. Dudniąca w słuchawkach muzyka zagłuszała świst powietrza i ból płuc, który powodowała niska temperatura.

Nagle zrobiło mi się cieplej.

  Z naprzeciwka szedł Matthias. Ręce trzymał w kieszeniach, połowę twarzy zasłaniał jego szalik. Szedł ze spuszczoną głową. Kiedy byliśmy od siebie oddaleni jakieś pięć metrów, podniósł oczy. Skinęłam głową, przebiegając obok niego. Nie widziałam czy odpowiedział. Po prostu pobiegłam dalej, czując jak moje wnętrze znowu zamarza. Wewnątrz mojej głowy coś eksplodowało, a ja uświadomiłam sobie, że znowu minęliśmy się bez słowa. Zatrzymałam się nagle. Moje serce dudniło, a w uszach słyszałam tylko szum płynącej we mnie krwi. Spuściłam wzrok na swoje buty, po czym spojrzałam w górę na prawie czarne niebo rozświetlone milionami gwiazd. Ca ja wyprawiam? Co ja najlepszego wyprawiam? Co to za szopki, jakieś fochy, obrażanie się? Nie lepiej byłoby porozmawiać? Odwróciłam się, ale Mata już tam nie było. Kopnęłam wściekle grudę śniegu, która rozsypała się na wszystkie strony. Gdybym nie była tak uparta, tak dumna, już dawno byśmy się pogodzili. Wystarczyło wysłuchać, wyjaśnić, przeprosić. Bez krzyku i wyzwisk. Westchnęłam ciężko i uśmiechnęłam się szeroko. Ruszyłam dalej, biegłam przed siebie. Chyba w jakiś sposób lubię komplikować sobie życie. 
  Następnego dnia myślałam o tym, jak przeprosić, jakimi słowami, jak zacząć, jak zagadać.. Niestety, nic nie przychodziło mi do głowy, mazałam więc bezsensowne szlaczki na marginesie zeszytu. Gdzie była moja wyobraźnia, kiedy była dość mocno potrzebna. 
  - Nad czym tak się zastanawiasz? - spytała Nikki, nagle zjawiając się obok. Zza niej wyrosła Miriam, a od strony drzwi człapał w naszą stronę Simon, ziewając szeroko. Spojrzałam na nich z szerokim uśmiechem. Tylko nie zginaj ust w drugą stronę  wszystko będzie dobrze.
  - Nad niczym, zmęczona jestem lekcjami - powiedziałam, szczerząc się głupio. Dziewczyny pokiwały głowami. Nicole wiedziała, jak dużo wymagali ode mnie nauczyciele. Twierdzili, że nie mogę zmarnować mojego talentu do nauki,a le jakoś mnie to nie ruszało. Nie było uciążliwe ani nic z tych rzeczy. Ale nikt przecież nie musiał o tym wiedzieć, bo zmęczenie nauką zawsze było dobrą wymówką. 
  - Idziemy do sklepu. Idziesz z nami? - spytała Miriam. Zaprzeczyłam ruchem głowy, więc dziewczyny wybiegły z sali, żeby jak najszybciej zrobić zakupy. Musiały zdążyć przed dzwonkiem na lekcje. Simon zasiadł na krześle stojącym po drugiej stronie mojej ławki i oparł się łokciem o mój stolik. 
  - Co się dzieje, Daisy? - spytał, wpatrując się w przestrzeń. No nieźle. Chciał rozmawiać siedząc do mnie bokiem. Wzruszyłam ramionami i wbiłam wzrok w szlaczki w zeszycie. Nie mogłam na niego patrzeć. Powiedziałabym mu wszystko.. - Nie zgrywaj nic niewiedzącej. Widzę, że od jakiegoś czasu jesteś inna.
  Zmusiłam się, żeby spojrzeć na niego. Uniosłam brew, udając, że nie wiem o co mu chodzi. Przyglądałam mu się chwilę. W jego oczach zobaczyłam, że.. Martwił się. Coś ścisnęło mnie za serce. Nie odezwałam się tylko ponownie wbiłam wzrok w zeszyt. Simon westchnął i wstał. Popukał mnie w ramię, a kiedy na niego spojrzałam, niemo kazał iść za sobą. Posłusznie poczłapałam za nim aż do szatni. Usiadł na schodach, poszłam w jego ślady. Głosy rozmów ucichły, zostając dwa piętra wyżej i zostawiając nas praktycznie samych. Wzięła głęboki oddech.
  - No dobra, mała. Co tam się u ciebie stało? - spytał, bawiąc się sznurkiem od bluzy. Zerknęłam na niego i zamyśliłam się chwilę. Zaczęłam od opowiedzenia o nagłym spotkaniu z Matem przed szkołą kilka tygodni temu, przebrnęłam przez przyczynę kłótni i skrócenie jej o niezbyt komfortowe szczegóły dotyczące moich uczuć, a całą wypowiedź skwitowałam cichym westchnięciem. Simon podrapał się po karku, spojrzał przed siebie, potem na mnie i z poważną miną powiedział:
  - Głupie to było, wiesz?
  Skrzywiłam się. No tak, czego innego miałam się spodziewać od tak bezpośredniego chłopaka.  Po chwili poczułam jego dłoń na mojej głowie. Pacnął mnie po niej kilka razy, a ja odwróciłam się w jego stronę zdezorientowana.
  - Nie fajnie czuję się z myślą, że przeze mnie pokłóciłaś się z przyjacielem. Chociaż.. Z tego co powiedziałaś wynika, że ty nie masz za co go przepraszać. Raczej to on powinien paść ci do stóp i błagać o przebaczenie za chęć kontrolowania twojego życia - stwierdził, przeczesując palcami moje włosy. Jego dotyk podziałał na mnie kojąco. Cały stres, zły nastrój oraz poczucie winy ulotniły się w zawrotnym tempie. Przymknęłam oczy, opierając głowę o ścianę.
  - Ile przerwy zostało? - spytałam cicho, wiercąc się. Wygodna pozycjo, gdzie tyś jest?
  - 10 minut - powiedział po chwili. - Czemu się tak kręcisz? - prychnął.
  - Niewygodnie mi - burknęłam, opierając się plecami o schody. Simon pociągnął za kosmyk moich włosów. Odwróciłam się, chcąc zapytać o co chodziło, ale zamarłam z na wpół otwartymi ustami. Wyciągnął ramiona w moją stronę i patrzył wyczekująco. Przesunęłam się niepewnie między jego kolana i oparłam się o jego tors. Oplótł mnie ramionami, a ja jeszcze nie do końca rozumiałam co się właśnie działo.
  - Lepiej? - spytał, a ja pokiwałam głową. Oparł się brodą o czubek mojej głowy. Zamknęłam oczy, pozwalając swoim rękom powędrować w górę i zacisnąć się na dłoniach Simona. Chłopak lekko zadrżał, przez chwilę siedzieliśmy w całkowitej ciszy. - Daisy, mogę ci coś powiedzieć? - usłyszałam pytanie. Zamruczałam, że zezwalam. Simon coś powiedział, ale w tej samej chwili zadzwonił dzwonek, który go zagłuszył. Posypała się długa wiązanka przekleństw i wyzwisk dotyczących wyczucia czasu.
  - Powiedz. No mów - zachęciłam chłopaka, kiedy wspinaliśmy się już po schodach. Simon machnął na to ręką.
  - Kiedy indziej. Do potem - mruknął, wciskając zaciśnięte dłonie do kieszeni bluzy. Patrzyłam jeszcze na jego oddalające się w przeciwnym kierunku plecy, po czym wzruszyłam ramionami i potruchtałam na historię.
  Po ostatniej, wyczerpującej lekcji tego dnia, wesoło ruszyłam na trening. Co prawda do tego właściwego została jeszcze godzina, ale ja już przebrana i rozgrzana latałam z tę i z powrotem z piłką. Energia dosłownie rozpierała mnie od środka. Robiłam zwody przed wyimaginowanymi przeciwnikami, wymijałam ich i wracałam na pozycję. Kozłowałam, biegałam, rzucałam.. Oby nie przestać się ruszać. Oby nie myśleć. Chwila w bezruchu oznaczała nagłą lawinę niechcianych myśli i filozofowanie nad moim życiem.. Więc biegałam dalej. Po jakimś czasie zauważyłam na korytarzu nieznanych ludzi. Z piłką w ręku przemierzyłam salę, kierując się do pokoju trenerów.
  - Co to za ludziki? - spytałam wujka, podrzucając piłkę.
  - Daj mi to - powiedział, zabierając mi piłkę. - Masz. Tu jest twój strój, butelka wody i baton na przeprosiny. Jak już z nimi skończymy, to zabiorę cię na jakieś dobre żarcie - powiedział szybko, wciskając mi w ręce zwitek wymienionych rzeczy. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Co się tak marszczysz? Leć się przebrać! Wyjaśnię później.
  Skinęłam głową i bez zbędnych pytań pobiegłam do szatni. Wuja jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany bez powodu, więc w tempie super-duper szybkim przebrałam się w czarny strój z bordowymi elementami, takimi jak, na przykład mój numer, którym nawiasem mówiąc była szóstka. Wspinając się z powrotem po schodach zjadłam batona, przyjmując wstępnie przeprosiny wujka. Weszłam na salę i stanęłam z nim oko w oko. Wskazał ławkę, więc usiadłam. Wujek kucnął przede mną i zaczął mówić najciszej jak się dało.
  - Dostaliśmy dziś propozycję sparingu z liceum D, ale naciskali, żeby wszystko odbyło się dziś. Nie było innej opcji - powiedział, gestykulując gwałtownie. - Mając szansę gry z tak prestiżowym liceum.. Zrozum..
  - Nie mogłeś odmówić. Okej - wstałam i poruszyłam ramionami, wstępnie je rozciągając. - Z przyjemnością nakopię tym wywłokom - syknęłam, oblizując wargi. Szykowało się dobre popołudnie, czułam to w mięśniach. Usiadłam w najdalszym kącie sali, skąd mogłam bezkarnie gapić się na każdego kto wchodził lub opuszczał pomieszczenie. Po przeciwległej stronie sali dostrzegłam Simona ubranego w czarny strój z granatowymi elementami. Więc chłopcy też będą grać? Miód na moje zbolałe serce. Pomachałam Simonowi dyskretnie, a on odpowiedział mi uśmiechem, od którego prawie się rozpłynęłam. W ostatniej chwili wzięłam się w garść. Gdybym tego nie zrobiła, zostałaby ze mnie tylko mokra plama, a mokre plamy nie widzą tak ciekawych rzeczy, jakie ja widziałam teraz. Dwa rude, nierówno ułożone kucyki podrygiwały w rytm kroków, a obok, trochę wyżej od kucyków pojawiła się czarna czupryna, skrywająca w swoim cieniu oczy o znajomym, aroganckim spojrzeniu. Na salę gimnastyczną mojego liceum weszła 'Ruda' Cleo ramię w ramię z Alfą. Moja szczęka opadła tak nisko jak tylko dała radę, a oczy wypadły z orbit. Cholera. Co tu się wyprawiało? Zaraz za nimi weszły prawdopodobnie ich drużyny, a na końcu wtoczył się niski, okrągły staruszek. - No nieźle. Najlepszy trener jakiego widziałam - mruknęłam zgryźliwie.
  - Daisy! - zawołała Nikki, wbiegając na salę kilka minut później. Ona także była ubrana w kompletny strój do gry.  Uśmiechała się.
  - Fajnie wyglądasz - powiedziałam, wstając. Nicole spojrzała na mnie z byka.
  - Ty jak zwykle lepiej - burknęła, nadymając policzki. - jak tak na ciebie patrzę, to mogłabyś nie chodzić w niczym innym. Zostałaś stworzona, żeby tak wyglądać.
  Spojrzałam na nią wątpiącym wzrokiem.
  - Wyglądam jakby tir po mnie kilka razy przejechał - żachnęłam się, zakładając ręce na klatce piersiowej. Nikki podeszła bliżej, celując palcem w mój mostek.
  - Jeśli ty tak wyglądasz po zderzeniu z tirem, to ja poproszę trzy  - dźgnęła mnie, nadymając się jeszcze bardziej. Prychnęłam cicho. Ona zaraz po mnie i już po chwili obie prawie taczałyśmy się ze śmiechu. Niestety, głupota to ciężka i zaraźliwa choroba.
  - Dziewczyny, ogarnijcie się i do mnie! - zawołał wujek, a za nim na salę weszła reszta naszej drużyny. Uderzyło mnie to, na jak silne wyglądały. Jeszcze nigdy, na żadnym treningu nie wydawały się tak potężne, zjednoczone i pewne siebie, jak teraz. Byłam szczęśliwa, że do nich dołączyłam. Podeszłam do grupy, górując wzrostem prawie nad wszystkimi. Oparłam się łokciem o ramię prawie równej mi Amy. Zerknęła na mnie. Uśmiechnęłam się do niej, ale spoważniałam, widząc wujka.
  - Jak już wcześniej mówiłem, rozgrywka była planowana na następny tydzień, jednak przełożyliśmy ją na dziś ze względu na problemy osobiste trenera - powiedział z kamienną twarzą. Skrzywiłam się lekko. To dorośli zawsze powtarzali, żeby nie kłamać, więc czemu sami nagminnie to robią? - Nie ważne kiedy gramy. Nie ważne z kim. Nie bójcie się ich. To nic, że są ze sławnej szkoły. Sława o niczym nie świadczy. Trenuję was nastawiając was na zwycięstwo. I macie tego dokonywać, macie wygrywać. Jeśli się postaracie, to zrobicie to o wiele szybciej niż ktokolwiek. Dla was wystarczy się tylko trochę postarać, a wygracie z palcem.. Dobra, nie ważne - wujek wziął głęboki oddech i uśmiechnął się szeroko.  - Wierzę w was i chcę być z was dumny. Nie zawiedźcie mnie, swojego staruszka, dobrze?
  - Jasne, oczywiście - powiedziałyśmy, kiwając głowami. Zaczęłyśmy się śmiać z niczego.
  Kiedy wszyscy znaleźli się już na sali, sędzia zawołał do siebie kapitanów drużyn, którzy podali sobie ręce. Mimo pozornie miłej atmosfery, wszyscy byli do siebie wrogo nastawieni. Liceum D patrzyło na nas z góry, więc to jasne, że niełatwo byłoby nie odczuwać złości.
  Zaraz po bezpośredniej, niemej konfrontacji naszych spojrzeń, zaczęłyśmy rozgrzewkę. Ze strony liceum D rzadko kiedy można było cokolwiek usłyszeć. One tylko się rozciągały. A my? Na naszej połowie cały czas coś się działo. Wszystko szybko, tu ktoś kogoś gonił, tam ktoś kogoś popchnął, dwie czy trzy z nas turlały się ze śmiechu.. Mówiąc krótko - u nas wrzało. Śmiałyśmy się, gadałyśmy, śpiewałyśmy.. Ja nawet tańczyłam. Pełny luz i brak powagi. Rozległ się dźwięk gwizdka. Zeszłyśmy z boiska i stanęłyśmy w kółku. Spojrzałyśmy po sobie w ciszy. Po chwili wujek wskazał Marię.
  - Ja już się nagadałem. Czas na panią kapitan - powiedział uśmiechnięty. Dziewczyna westchnęła cicho.
  - Po prostu wygrajmy. Co to dla nas? - powiedziała zdecydowanym głosem, wyciągając przed siebie rękę. Starsze dziewczyny położyły dłonie na jej. Potem przyszła kolej na młodszy rocznik. Moja dłoń wylądowała na samym wierzchu. Zerknęłam na resztę drużyny. - Więc.. Co krzyczymy? - zaśmiała się nerwowo. Wzruszyłam ramionami.
  - Może "ziemniaki'? - zaproponowała Nikki całkowicie poważnie. Prychnęłam cicho, a już po chwili wszystkie prawie pokładałyśmy się ze śmiechu.
  - Chciałabyś - powiedziałam, wycierając łzę rozbawienia.
  - Dobra. Żarty żartami, ale musimy mieć okrzyk - przerwała nam lekko zniecierpliwiona Patricia.
  - Utrzymać puls - powiedziałam, i nagle wszystkie oczy zwróciły się na mnie. A ja pierwszy raz w życiu prawie zapomniałam języka w gębie. - No, bo nam chodzi o to, żeby piłka cały czas była w grze, co nie? Narzucimy im swój rytm i swoje tempo. Będziemy takim sercem, które utrzymuje puls takie, jakiego ono tego chce - zakończyłam nieco zakłopotana, nieprzyzwyczajona do takich filozoficznych wypowiedzi padających z moich ust.
  - Załączony tryb: poetka życiowa - zaśmiała się Nikki.
  - Dobra, niech będzie - stwierdziła łaskawie Patricia. - Jesteśmy sercami, które narzucają innym swój bit.
  - Utrzymać! Puls! - wrzasnęłyśmy, wyrzucając ręce do góry. Pisnęłam szczęśliwa. Tak dawno nie robiłam drużynowego okrzyku. A teraz sama go nawet wymyśliłam. Odlot!
  - Hej, Lwie. Niezłe przemówienie  - zaśmiała się Amy, klepiąc mnie po plecach - Na pewno to wygramy - dodała, poważniejąc. Pokiwałam głową. Kto jak kto, ale my mamy nie wygrać? Z tą myślą usiadłam na ławce. Na pierwszy ogień pójdą pewnie starszaki, żeby nie było, że pierwszoklasistki zdominowały drużynę. Potem może nowa piątka, może mnie też gdzieś wuja wciśnie.
  - Daisy, co ty robisz? - wstawaj - powiedział wujek, ciągnąc mnie za ramię do góry. Spojrzałam na niego zdziwiona. - Wchodzisz w pierwszym składzie. Susan nie ma, więc grasz za nią i za siebie.
  Zamurowało mnie. Przecież na ławce siedziały jeszcze dwie drugoklasistki, więc czemu ja? Przecież jeszcze się nawet  nie zgrałam z dziewczynami z pierwszego składu. Spojrzałam na każdą po kolei i odniosłam jakieś dziwne wrażenie, że one też chciały, żebym z nimi zagrała. Jakby mi ufały. Jakby wierzyły, że pomogę im wygrać. Wzruszenie ścisnęło moje serce. Pewnym krokiem pokonałam dzielące nas dwa metry, zamykając koło, które tworzył pierwszy skład i trener.
  - No dobra, serducha wy moje - powiedział wujek. - Gramy mocno, swoim tempem i tak właśnie wygramy - uśmiechnął się, podłapując temat z mojej dość żenującej, nieplanowanej przemowy. Patricia wyciągnęła przed siebie pięść. Maria, Caroline, Nancy i ja zrobiłyśmy to samo. Na koniec swoją pięść dołożył trener. Popatrzyliśmy na siebie z szerokimi uśmiechami.
  - UTRZYMAĆ! PULS! - wrzasnęłyśmy jak najgłośniej. Nasz krzyk wywołał poruszenie na trybunach. Zagłuszyłyśmy okrzyk przeciwniczek, które przy naszym okrzyku ledwie szeptały. Zwróciłyśmy się ku nim z zaciętymi wyrazami twarzy. Związałam włosy i przybiłam piątkę z Nikki. Z przeciwnej drużyny wyszły dziewczyny z numerami 15, 3, 10, 6 i Cleo z numerem 9. Ustawiłyśmy się, by uścisnąć dłonie przeciwniczkom. Górując nad prawie każdą z nich, lustrowałam je od góry do dołu.
Bójcie się, bójcie.
Ustawiłam się na miejscu obok szóstki.
Wasz strach był moją bronią.
Patricia wyskoczyła po piłkę i zabrała ją dziesiątce sprzed nosa.
Nie ważne co byście zrobiły,
Maria przechwyciła piłkę, a ja pognałam pod kosz.
zwycięstwo będzie nasze.
Rozłożyłam ramiona, uśmiechając się szeroko.
Nieważne co zrobicie,
Popatrzyłam na boisko spod swojego kosza.
nadal będziemy bić.
Dawno zapomniany widok powrócił przed moje oczy,
Nie ważne co zrobicie,
a przeciwniczki już nadciągały, chroniąc Cleo, która przechwyciła piłkę.
nadal będziemy utrzymywać puls!
Z niemym, dzikim rykiem rozrywającym moje serce, zrobiłam krok do przodu.
BO GRA JUŻ DAWNO SIĘ ZACZĘŁA.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Roz. 18

No więc..
Nowy rozdział PLB.
Dzieje się dużo.
Daisy jest chora, Simon do niej przychodzi..
Co teraz się stanie? (͡° ͜ʖ ͡°)


Proszę Was o szczere opinie na temat tego co się tu wyprawia, bo w sumie nie wiem czy się podoba, czy nie. 


***

  - Na początku musimy ustalić, co będziesz jadła - powiedział Simon, siadając na rozłożonej sofie. Oparłam się plecami o jego tors, rozkładając na kolanach książkę i zeszyt. - Śniadanie musisz jeść większe, o wiele większe niż dotychczas, żeby starczyło ci sił na różne rzeczy.. Na przykład na uciekanie z lekcji - zaśmialiśmy się oboje. - Drugie śniadanie to wiadomo. Zjesz to, co weźmiesz do szkoły. Nie ma podjadania o Nicole, ona i tak jest chuda jak patyk. Na obiad jesz to co masz w domu..
  - A co, jeśli nie ma nic w domu? - zapytałam, kończąc pisać, to co powiedział. Simon nie odezwał się, a ja za późno zrozumiałam jak zabrzmiało to, co powiedziałam. - Wiesz.. Tata pracuje, ja mam szkołę, Shane z nami nie mieszka..
  - Żadnych kebabów ani innych śmieci. Jak nie masz obiadu, to wbijasz do mnie. To rozkaz - przerwał mi Simon. Ciarki przemaszerowały po moich plecach.
  - Zrozumiano - powiedziałam kryjąc twarz, która była całkiem czerwona.
  - Podwieczorku nie jedz, to tylko wzmaga apetyt. Na kolację maksymalnie dwie kanapki, jabłko albo miskę kisielu - zamyślił się. - Teraz tylko kwestia godzin. Najlepiej by było jakbyś jadła codziennie o tej samej porze i bez podjadania.
  - Dużo o tym wiesz - powiedziałam, siłą powstrzymując śmiech. Simon westchnął głęboko.
  - Trudno by było nie wiedzieć, skoro Miri od zawsze katowała mnie tymi informacjami. Ona ma fioła na punkcie diet i zdrowego odżywiania. To dzięki niej jeszcze chodzę zamiast się toczyć - powiedział, po czym położył rękę na moim czole. - Masz lekką gorączkę.. Dobrze się czujesz?
  - Tak, tak - przytaknęłam, odpychając jego dłoń. Na szczęście Simon to tępe zwierze i nie zrozumiał, że to przez niego podwyższyła się moja temperatura. - Więc śniadanie przed szkołą, czyli gdzieś koło 7.00 - zapisałam, chcąc dać Simonowi jakąś podporę pod ułożenie planu.
  - W szkole jesz na przerwie po 10.00 i o 13.30, obiad od razu po lekcjach albo po treningu, czyli koło 17.30.. Trochę późno, więc w tygodniu bez kolacji.  Na weekend sama sobie ułożysz, dobra? Nie wiem o której się budzisz ani czy nie jeździsz gdzieś z ojcem.. Ale spróbuj śniadanie jeść koło 9, przekąski o 11 i 14, a kolację o 17 - westchnął. Kiwnęłam głową, choć ledwo nadążałam ze spisaniem tego, co mówił.
  - A co z ćwiczeniami? - spytałam, próbując przypomnieć sobie to, co Simon mówił przed chwilą.
  - Nie tak szybko. Przecież widzę, że nie nadążasz - stwierdził, po czym powtórzył wszystko co powiedział do tej pory, sprawdzając jednocześnie co mam zapisane. - Mów kiedy mam zwolnić. Nigdzie mi się nie spieszy - powiedział, opierając brodę o moje ramię. Kiwnęłam głową, próbując ukryć rumieniec. Za blisko. Był zdecydowanie za blisko. Moja wina, że usiadłam gdzie usiadłam, ale nie musiał się tak do mnie kleić. Nie, żeby mi się to nie podobało, ale jesteśmy tylko znajomymi..
  - Teraz kwestia treningu - odezwał się nagle, opierając się z powrotem o oparcie sofy. - Musisz dużo biegać. Inne ćwiczenia w miarę możliwości, ale bieganie to twój priorytet. Zrozumiano?
  - Ta jes', szefie! - zaśmiałam się. Przez chwilę było cicho jak w grobie, a kiedy już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć..
  - Miło się siedzie, ale co będziemy teraz robić? - spytał. Jego głos brzmiał dziwnie. Może dlatego, że jeszcze nigdy nie słyszałam go z tak bliska? Nie wiem, ale ten ton bardzo mi się podobał.
  - Możemy pograć w kosza - mruknęłam niepewnie, a Simon zaśmiał się cicho. - No co? - naburmuszyłam się.
  - Nic, nic. Myślałem tylko, że chyba znów jesteś sobą. Witamy z powrotem, Rosy - objął mnie ramionami. Po chwili delikatnie wyrwałam się z jego objęć.
  - Idziemy grać - powiedziałam, zeskakując z sofy. Pobiegłam do pokoju, ubrałam się tak ciepło, jak tylko dałam radę i gotowa stanęłam twarzą w twarz z moim ukochanym Simonem. Razem z nim, idąc obok niego, zeszłam po schodach. Weszliśmy na boisko i zaczęliśmy grać.
  - Dobrze się czujesz? - spytał, kiedy straciłam równowagę. Pokiwałam głową. Graliśmy już dobre kilkadziesiąt minut, a ja byłam trochę zmęczona. Wcale nie czułam się dobrze. Było źle, bardzo źle. Dawno już nie miałam tak mocnych drgawek i zawrotów głowy, ale widziałam jak bardzo Simonowi podoba się gra. Nie chciałam przerywać tych minut dobrej zabawy. - Na pewno nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? - spytał, kładąc dłoń na moim ramieniu. Pokręciłam głową ledwo przytomnie.
  - Daisy! - usłyszałam krzyk. Odwróciłam głowę w tamtą stronę, a to co zobaczyłam powalało na kolana. Mat biegł do mnie. Był wyraźnie wykończony, ale biegł, nie zatrzymywał się i wołał moje imię.
  Zachwiałam się, ale tym razem nie starczyło mi sił na utrzymanie równowagi. Poleciałam do tyłu gotowa na bliskie spotkanie z podłożem, jednak jedyne co napotkałam to ciepły tors Simona.
  - Trzymasz się? Kontaktujesz? - spytał, podtrzymując mnie w pionie. Mruknęłam, że go słyszę, ale nie widziałam nic załzawionymi od gorączki oczami. Ramię Simona nagle zniknęło, ale zaraz potem chłopak podniósł mnie, a ja przytuliłam się do niego jak wtedy, w nocy, w moim domu, w salonie. - Wracamy do domu.. - wymruczał. Zamknęłam oczy, kuląc się w jego ramionach i chłonąc jego ciepło.
  - Co jest? Czemu ona jest na podwórku? - spytał wściekły Matthias. Wszystko słyszałam jakby zza drzwi pokoju. Simon uciszył go cichym warknięciem. Poczułam lekkie kołysanie, po czym odpłynęłam w niebyt.
  Leżąc w łóżku, słuchałam tego, co działo się w mojej kuchni. Chciałam zasnąć, ale nie dałam rady. Skończyłam jako chora dziewczyno-podobne coś, które podsłuchuje dwójkę chłopaków. Co jeszcze?
  - Widziałeś, że jest chora. Czemu wyciągnąłeś ją na podwórko? - spytał Mat. Wręcz usłyszałam w jego głosie chęć rzucenia się na Simona z pięściami.
  - Sama chciała iść. Poza tym wyglądała dobrze. Za długo siedzieć w domu też nie może, bo oszaleje - odparował Simon. Nie chciałam, żeby się kłócili. Musiałam to zakończyć póki jeszcze nie powybijali sobie nawzajem zębów. Sturlałam się z łóżka i poczłapałam do drzwi.
  - Przez ciebie ona czuje się teraz gorzej niż wcześniej. Nie obchodzi cię jej stan, jej zdrowie? I to jest to twoje uczucie, o którym cały czas biadoliłeś? - zatrzymałam się z ręką na klamce. Co? Jakie uczucie? O czym Mat bredził? - Jeśli naprawdę czujesz do niej coś więcej, to odpuść sobie. Nie pozwolę, żeby taki bezmyślny pajac był z moją Rose! - zawołał całkowicie rozwścieczony. Simon warknął, żeby Mat się zamknął i nastała cisza. Stałam przed drzwiami okryta kocem i czułam, że nie powinnam słyszeć tego wszystkiego. Czemu Simon nie roześmiał się i nie spytał Matthiasa o co mu chodziło? Błagałam w duchu, żeby ktokolwiek się teraz odezwał. Wreszcie usłyszałam syk wypuszczanego przez zęby powietrza.
  - Twoją Rose? Ona nie jest twoja. Ona nie jest rzeczą, która może należeć do kogokolwiek - warknął Simon. Coś ścisnęło mnie za serce. - Nazywaj mnie jak chcesz, ja i tak ci się odgryzę tak, że będziesz lizał ziemię od spodu, ale nazywanie jej 'twoją' jest obrazą zbyt dużą, żeby to w ogóle komentować.
  Usłyszałam, że Mat warczy coś niezrozumiałego dla mnie, ale brzmiało to jak nieudana próba odgryzienia się Simonowi. Drzwi wyjściowe trzasnęły, a ktoś głęboko westchnął. Wycofałam się po cichu do łóżka, które tym razem pozostało mi wierne i nie skrzypiało, kiedy szybko się na nim położyłam, nakrywając głowę kocem. Cicho i zwinnie jak ninja. Po chwili moja duma została wyparta przez wspomnienie słów Mata i Simona. O co im chodziło? Zdrętwiałam, kiedy drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Któryś z chłopaków podszedł do mojego łóżka i położył rękę na mojej głowie. W tej chwili wiedziałam, że tym, który nie wyszedł zbulwersowany z mojego domu, był Simon. Siedział na podłodze, głaszcząc mnie delikatnie. Chciałam coś powiedzieć, dać znak, że nie śpię, ale usłyszałam cichy chichot.
  - Skoro to, co do ciebie czuję, to nie miłość, to nie chcę wiedzieć co to - mruknął, owijając sobie kosmyk moich włosów naokoło palca. Zdrętwiałam po raz kolejny. Co? Co? Co? Co? Co on powiedział? Czy to równało się wyznaniu? O matko. Co ja miałam teraz zrobić? Po kilku minutach zdecydowałam się 'obudzić', udając, że nic nigdy nie słyszałam. Simon rozmawiał ze mną normalnie, jednak wydawało mi się, że więcej na mnie patrzył. Chyba przybiło go trochę to, co powiedział Mat. Zresztą.. Sama już nie wiem, co myśleć, nie wspominając już o mówieniu. Cały czas się plątałam, gubiłam słowa, przekręcałam zdania, ale on zrzucił to na moją gorączkę. Po kilkunastu minutach zapewniania go, że wszystko już ze mną dobrze Simon opuścił moje mieszkanie. Przez następnych kilka dni zupełnie go nie widziałam. Za to Matthias wpadał do mnie przychodził pod pretekstem zobaczenia czy grzecznie się kuruję. Kilka razy obudziłam się leżąc z głową na biurku przed komputerem, okryta kocem. Trochę źle się czułam z myślą, że kiedy Mat, który tak się o mnie troszczył, był w szkole, ja wychodziłam na podwórko biegać, a w domu ciężko ćwiczyłam. Mimo to zdrowiałam w zastraszającym tempie i po tygodniu "leżenia w łóżeczku" mogłam wrócić do szkoły.
  -Siemasz Nikki. Tęskniłaś? - zaśmiałam się, tuląc dziewczynę z zaskoczenia. Kiedy spytała za co ją podduszam, odparłam, że za nic i zaczęłam się głośno śmiać. W ciągu siedmiu dni nic nie robienia miałam czas na wiele rzeczy. Ćwiczyłam, kiedy miałam pewność, że nikt mnie na tym nie przyłapie. Przypomniałam sobie jak to jest tęsknić za wysiłkiem fizycznym, ale przez ostatni tydzień wreszcie sobie to przypomniałam. Jednak najważniejsze było to, że miałam masę czasu, żeby sobie wszystko przemyśleć. Trochę głupio byłoby się ot tak przyznać do usłyszenia wyznania pod swoim adresem po tak długim czasie. Nie miałam co prawda taktu ani nie miałam w sobie krzty zrozumienia dla uczuć innych, ale wiedziałam, że czegoś takiego się po prostu nie robi. Mając informacje od Miriam i wsparcie Nikki, chciałam ułożyć plan. Może nie byłby jakiś nadzwyczajny, ale miał na celu sprowokowanie rozmowy o naszych uczuciach. Jednak był jeden problem. Simon unikał mnie jak ognia. Dni mijały, a ja zamieniałam z nim jedno, góra dwa zdania dziennie, które treścią ograniczały się do zwykłego powitania.
  - Czemu on mnie ignoruje? - wrzasnęłam w poduszkę, po czym spadłam z łóżka i przeturlałam się pod ścianę.
  - Nie śliń się - warknęła Nikki, okrywając się szczelnie kocem. - Nie ignoruje cię. Przecież się ze sobą witacie.
  Spojrzałam na dziewczynę z byka. Przyszłam do niej na weekend, żeby pogadać z nią o tym, co mnie nurtowało, ale ona od kilku godzin zbywała mnie machnięciami ręki albo jednozdaniowymi wypowiedziami.
  - Nie pomagasz - łypnęłam na nią wrogo, a ona uniosła ręce.
  - Może jest na ciebie zły czy coś. A może... - złapała się z brodę, pochylając się do przodu. Zmarszczyła brwi. - Może stracił tobą zainteresowanie, bo okazałaś się inna niż to sobie wyobrażał.
  - Przestań - przewróciłam oczami. Nagle w mojej klatce piersiowej coś zapiszczało. Usiadłam prosto, przytulając do siebie poduszkę. Przemyślałam to co Nikki właśnie powiedziała. Podniosłam wzrok na dziewczynę i rzuciłam w nią miśkiem jej starszej siostry. - Czemu musisz mieć rację? - warknęłam. Czułam, że zaraz się poryczę. Nikki chyba też to zauważyła, bo zaproponowała gorącą czekoladę, koc i jakąś komedię. Zaproponowała, bo i tak skończyłyśmy z mnóstwem żarcia, zimną colą i krwawym mordobiciem. Po obejrzeniu kilku filmów zaczęłyśmy już na spokojnie gadać. Ustaliłyśmy, że muszę wyjaśnić sobie tą całą sprawę z Simonem twarzą w twarz, inaczej nigdy niczego się nie dowiem. Odwołałam też ten cały plan z gadaniem o uczuciach. I tak nie udałoby się tak, jak to sobie zaplanowałam. Obie wiedziałyśmy, że takie rzeczy zdarzały się tylko w dennych romansach, które uwielbiałyśmy.
  - Masz okazję z nim pogadać. Nie spieprz tego. I ani słowa o pogodzie - syknęła Miriam z poniedziałek, kiedy ja próbowałam wymigać się od rozmowy z Simonem. I pomyśleć, że do wczoraj miałam w sobie tyle odwagi.
  - Ale co jeśli jest za coś zły? Albo mnie nie lubi? - szepnęłam spanikowana. - Powiedziałam ci co słyszałam, ale miałam wtedy wysoką gorączkę. Mogło mi się przesłyszeć, mogłam mieć omamy..
  - Idź i nie marudź - warknęła Nikki, popychając mnie mocno do przodu. Straciłam równowagę, potykając się o własne nogi i wpadłam na kogoś z impetem. Przeklinam swoje pechowe szczęście i wszystko co przekląć mogę. Sodoma i Gomora, piekło na Ziemi, a poza tym...
  - Nic ci nie jest? - spytał Simon, przytrzymując mnie w pionie, a jego koledzy spojrzeli na mnie zdezorientowani. Pokręciłam głową, czując, że moja twarz płonęła.
  - Przepraszam, że na ciebie wpadłam. Nie patrzyłam gdzie idę - powiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi swobodny ton, jednak ciężko mi to szło. Simon patrzył na mnie chwilę.
  - Jak się czujesz? Zdrowa już? - spytał spoglądając na mnie pobieżnie.
  - Lepiej jak widać - uśmiechnęłam się i zrozumiałam, że rozmowa skończona. Simon odwrócił się do swoich kolegów, nie zwracając uwagi na to czy stoję obok, czy już sobie poszłam. Nie zwracał uwagi na mnie.
  - Nie przejmuj się. Czuję, że się między wami ułoży - pocieszała mnie Miriam, głaszcząc mnie po plecach. Nikki ścisnęła moją talię swoimi kościstymi ramionkami i obie uśmiechnęły się do mnie pocieszająco. Skinęłam głową, odwzajemniając uśmiech. Co tam miłość? Jedna nie wyjdzie, to mam jeszcze drugą w zanadrzu. Od czego ma koszykówkę?
  - Daisy! Skup się! Co z tobą? - wrzasnął Peter, kiedy kolejny raz spaprałam akcję. Jak zwykle po lekcjach - trening. Jak zwykle na treningu - mecz. Jak zwykle na meczu - ja i piłka. Tylko to miało się teraz liczyć. Wyrzucić Simona z głowy. Teraz tylko ja i piłka. Oddech, kozioł, krok, wyskok, rzut. Dźwięk gwizdka zdezorientował mnie. Obejrzałam się na wujka, który wskazał wynik, po czym jego brwi powędrowały w górę. 13 do 34. - Schodzisz - powiedział wuja surowym głosem. Posłusznie powlokłam się na ławkę, po czym pacnęłam na nią wypompowana. - Co to miało być? Co się z tobą dzieje? Tak jest od kilku dni. Chcesz o czymś pogadać? Coś cię martwi? - wypytywał Peter, patrząc mi prosto w oczy. Pokręciłam głową. Gdybym musiała coś powiedzieć, to prędzej bym się rozpłakała niż wydusiłabym z siebie choć słowo. Wujek odszedł nadzorować grę, a ja zerknęłam w stronę ćwiczących chłopaków. Simon siedział pod ścianą, patrząc na mecz kolegów. Odwrócił głowę i nagle jego wzrok spoczął na mnie. Nie odwróciłam się, nie uciekłam spojrzeniem. Normalnie bym tak zrobiła, jednak przez szok nie dałam rady wziąć nawet kolejnego oddechu. Jego wzrok był dziwny. Jakby zimny, wręcz lodowaty. Mimika jego twarzy wyrażała coś na granicy złości i niezrozumienia. Powoli, powolutku odwróciłam całe ciało w stronę dziewczyn. Z ławki nie zeszłam do końca treningu, przez co miałam czas do namysłu. Postanowiłam zaczekać aż Simon będzie sam i dopiero wtedy wypytać go o wszystko. O powód jego ignorancji, o jego złość, o to, czemu ze mną nie rozmawiał... I może o wyznanie, jednak  wątpiłam, że starczy mi odwagi. Przebrana w mundurek wybiegłam z szatni. Przeskoczyłam schody prowadzące z piwnic na parter i zatrzymałam się na chwilę przy pokoju trenerów. Drzwi szatni chłopaków były jeszcze zamknięte. Dobra. Teraz wystarczyło zaczekać..
  - Czemu o nią pytasz? - odezwał się Peter zza zamkniętych drzwi. Ktoś wymruczał niewyraźną odpowiedź. Po głosie poznałam, że to był chłopak. - Rozumiem, martwisz się, ale czy nie byłoby lepiej, gdybyś sam ją zapytał?
  Machnęłam na to ręką i odwróciłam się w stronę wyjścia z bloku sportowego. Wtedy naszły mnie dziwne myśli. Co jeśli to Simon? Co jeśli pytał o mnie? Co jeśli jednak się martwił? Co jeśli wcale nie jest zły ani znudzony? Drzwi do męskiej szatni otworzyły się powoli i moje nadzieje prysły jak bańka mydlana. Pokój trenerów znajdował się za mną, a pomieszczenia naprzeciwko wyszedł Simon. Znów zaszczycił mnie chłodnym spojrzeniem, ale coś się zmieniło. Jakby coś w nim było takiego, że wiedziałam, że nie jest wcale tak jak mi się wydawało. Mały płomień przebijał się przez lodowatą barierę jego wzroku. Właśnie ten mały płomień sprawił, że zmusiłam swoje nogi do ruchu. Krok za krokiem. Simon stanął w miejscu, widząc, że do niego idę. Dostawiłam prawą stopę do lewej albo odwrotnie i stanęłam przed nim. Wzięłam głęboki wdech, uniosłam głowę i wreszcie stanęłam z nim twarzą w twarz.
  - Mogę.. Mogę cię o coś zapytać? - spytałam ze ściśniętym gardłem. Czekając na odpowiedź, przez kilka długich sekund, czułam jakby moje serce zwolniło, dudniąc niemiłosiernie. Słyszał?
  - Jasne, mów - odpowiedział Simon stając luźno. Wpakował ręce do kieszeni, ale w przelocie zobaczyłam, że zaciska dłonie w pięści. Otworzyłam usta, ale żaden dźwięk nie chciał się z nich wydostać. Splotłam ręce za plecami, żeby nie zauważył jak bardzo mi drżały. Pochyliłam głowę i wzięłam głęboki wdech. Teraz albo nigdy.
  - Jesteś na mnie za coś zły? Zrobiłam coś nie tak? - wydusiłam na tyle głośno, na ile pozwalał mój drżący głos. Cisza, która zapadła, była gorsza niż jakakolwiek jasna odpowiedź. Chciałam uciec, powiedzieć, żeby zapomniał o wszystkim i odbiec.. Mimo to uparcie czekałam. Nie chciałam być kolejną bohaterką żałosnego dramatu, która boi się usłyszeć prawdę. Nie mogłam uciec. Nie kiedy zaszłam tak daleko.
  - Nie - odpowiedział nagle. - Nic nie zrobiłaś. Nie jestem na ciebie zły - podniosłam głowę z ulgą, ale zaraz potem znów poczułam jakby ktoś wlał we mnie kilka ton cementu. Czyli Nikki miała rację? Simon mnie nie lubi?
  - Więc czemu nie chcesz ze mną gadać i patrzysz na mnie takim strasznym wzrokiem? - spytałam, zanim zdołałam to chociaż przemyśleć. Simon spojrzał mi prosto w oczy. Był zdziwiony, bardzo zdziwiony.
  - Tak to wygląda? Naprawdę jest ze mną aż tak źle? - wysyczał, pocierając twarz dłonią. Zadrżałam lekko. - Nie jestem zły, ale z pewnego powodu czuję się trochę dziwnie. Dla ciebie to wyglądało jakbym cię ignorował, ale ja po prostu nie dałem rady z tobą gadać. To nie była twoja wina, to ja.. A z tym wzrokiem to nie tak. Po prostu byłem trochę zdziwiony tym, jak źle ci ostatnio idzie gra. Niedokładne podania,  nietrafione rzuty spod kosza - zakończył swoją wypowiedź głośnym wdechem. Nie dałam rady się odezwać, więc tylko patrzyłam na chłopaka stojącego przede mną. I po co ja się martwiłam? Simon jest przecież typem, który mówi to, co myśli. Może nie wszystko, ale większość. - Trochę ciężko było mi z tobą gadać też dlatego, że myślałem, że może masz mi za złe pogorszenie stanu twojej choroby - mruknął odwracając wzrok. W moich oczach pojawiły się łzy ulgi, które po chwili pociekły mi po policzkach. Zrobiłam krok w przód, rozkładając szeroko ramiona. Przykleiłam się do Simona zanim też zdążył cokolwiek powiedzieć. Zacisnęłam palce na jego koszulce, bezgłośnie płacząc.
  - Hej, co się stało? Co jest? - spytał zdezorientowany. Wyburczałam, że nic, mocniej ściskając jego klatkę piersiową. Pogłaskał mnie po głowie, ale nie zdążył odwzajemnić uścisku, bo za mną otworzyły się drzwi. Za Simonem też. Usłyszeliśmy kroki i po chwili również chichot. To były dziewczyny, które już się przebrały i wychodziły z szatni. Mój mózg to zignorował, każąc mi nadal tulić się do chłopaka, który najwyraźniej nie miał nic przeciwko. Ktoś zawył, ktoś zagwizdał. Zamigały lampy błyskowe w telefonach. Nikki wołała, że tak nie wolno, i żeby przestali robić zdjęcia. Oczywiście sama robiła ich całą serię. Oderwałam się od Simona i pobiegłam do wyjścia. Zaraz za mną ruszył on. Wybiegliśmy przed szkołę i śmiejąc się głośno, ruszyliśmy do bramy.
  -Przepraszam za tą scenkę. Przeze mnie robili ci te zdjęcia - powiedziałam speszona, kiedy mieliśmy już się rozejść. Simon wzruszył ramionami.
  - Co tam kilka zdjęć? Niech mają się czym chwalić, głupie ludziki. Udało im się sfotografować moją zajebistość, a to już coś - wyszczerzył się, czochrając moje włosy. Zaśmiałam się głośno.
  - No to.. Do jutra - powiedziałam po kilku sekundach ciszy. Simon zrobił jeden duży krok i już był przy mnie. Szybko zbliżył swoją twarz do mojej i musnął moje usta swoimi.
  - Do jutra - zaśmiał się, odchodząc w swoją stronę. Dotknęłam czubkami palców swoich warg. Chłopak zniknął za rogiem i dopiero wtedy odważyłam się ruszyć, choć miałam z tym mały problem. Nogi się pode mną uginały, twarz piekła mnie jakbym ją wsadziła w ogień, a mózg zawiesił się na trochę więcej niż chwilę.
 - Daisy! - krzyknęła Nikki, biegnąc w moją stronę szybciej niż kiedykolwiek na meczach. - Daisy! Daisy! Daisy! Wielkoludzie! Czy to było to co myślałam, że było?! - zawołała, doskakując do mnie i ciągnąc za moją koszulę. Spaliłam jeszcze mocniejszego buraka niż kilka sekund wcześniej.
  - Nie, to nie tak. To nie było to, przysięgam. On  tylko się potknął. To było niechcący - plątałam się w zeznaniach, uciekając wzrokiem w bok. Kiedy zerknęłam z powrotem na Nikki, wiedziałam, że popełniłam błąd. Nie chodziło jej o to, co stało się przed chwilą. - O co chodzi? - spytałam niewinnie.
  - Chodziło mi o te ściskanie się na środku korytarza, ale widzę, że coś ukrywasz, córciu - skrzyżowała ręce na piersiach. Jej brwi powędrowały w górę. Mruknęłam coś, żeby uciec od odpowiedzi, coś o tacie, że muszę obiad zrobić, ale Nikki nie chciała nawet o tym słuchać. Wzrokiem żądała wyjaśnień. Zrobiłam głęboki wdech.
  - Bo tak ogólnie to Simon nie jest na mnie zły ani nic i nawet mu trochę głupio było przez to, że mi się pogorszyło jak wyszłam z nim na podwórko, ale to sobie następnym razem dokładniej wyjaśnimy, chciałam dziś, nie zdążyłam, bo tak pobiegliśmy i on pocałował i poszedł i nie wiem jak ja mu jutro w twarz spojrzę - wystrzeliłam słowami jak z karabinu, nie robiąc pauz ani nie biorąc oddechu. Nicole stała jak zamurowana. Jej szczęka zwisała praktycznie bezwładnie, a gałki oczne wychodziły z orbit.
  - Czekaj moment - odezwała się w końcu, mrugając szybko powiekami. - Mówisz, że wszystko jest dobrze, nie jest źle, ale nie spojrzysz mu w oczy, bo... - uniosła brwi, czekając na odpowiedź.
  - Matko, Nikki. Simon mnie pocałował - powiedziałam cicho. Nikki pisnęła głośno, rzucając mi się na szyję. W tej chwili w jej główce rodziły się pewnie plany i marzenia odnośnie zaręczyn, ślubu, bycia ciocią.. Mogłam to wyczytać tylko z jej oczu.
  Podczas, gdy Nicole topiła swoją świadomość w świecie marzeń i fantazji, ja odwróciłam się z zamiarem szybkiego zniknięcia z zasięgu jej wzroku.
  - Czy ty myślisz, że pozwolę ci uciec? - zaćwierkała Nikki. Zerknęłam na nią przez ramię.
  - Tak - powiedziałam całkowicie poważnie. Chwilę potem zaczęłyśmy się opętańczo śmiać ze wszystkiego co zauważyłyśmy. Wszystko nas tak bawiło, że po kilku minutach padłyśmy na ziemię, ocierając łzy rozbawienia.
  - Wstawaj, bo znowu zachorujesz - usłyszałam za plecami, a zaraz potem dwa silne ramiona podniosły mnie do pionu, po czym zaczęły otrzepywać moje plecy. - Zaczniesz w końcu o siebie dbać czy ja mam to robić? - warknął Mat patrząc na mnie z byka. Pokręciłam głową, pomagając Nikki wstać. - Z czego tak się śmiałyście? - spytał po chwili normalnym tonem.
  - Z niczego - powiedziałam szybko. - Po prostu mamy dobry humor..
  - Wyjaśniła sobie wszystko z Simonem i teraz jest już dobrze, a nawet lepiej, prawda, kochanie? - Nikki złożyła usta w dzióbek i zacmokała głośno. Pokręciłam głową teatralnie, rzucając przyjaciółce mordercze spojrzenie, po czym zwróciłam się ku Matthiasowi. Znieruchomiałam. Był zszokowany, jakbym właśnie powiedziała, że go adoptowałam. Po chwili jego oblicze zmieniło się. Złość wypływała z niego falami, które dało się wyczuć kilometr stąd i wszyscy wiedzieli, że nikt nie jest  już bezpieczny. Spojrzałam zdezorientowana na Nikki. Ona też nie rozumiała reakcji Matthiasa.
  - Chyba już czas wracać do domu, prawda? Bo znowu się rozchorujesz - powiedział wyraźnie wściekły. Pokiwałam głową. Szepnęłam do przyjaciółki, że napiszę do niej jak będę miała czas. Na moje szczęście, zrozumiała aluzję, oddalając się szybko.
  Całą drogę szliśmy w milczeniu, co dało mi trochę czasu na przemyślenie reakcji Mata. Z tego co stało się dwa tygodnie temu mogłam wywnioskować to, że nie za bardzo lubił Simona, ale czemu od razu na wzmiankę o nim zareagował taką wściekłością? - Uważaj - mruknął, ciągnąc mnie za ramię do tyłu. Nie zauważając czerwonego światła na przejściu dla pieszych, prawie wpakowałam się pod nadjeżdżający samochód. Przeprosiłam Mata cicho, ale on się nie odezwał, znów chowając ręce do kieszeni. Kiedy stanęliśmy przed drzwiami swoich mieszkań, nawet się nie pożegnał, od razu barykadując się w domu od środka. U mnie jak zwykle było cicho. Rzuciłam plecak w kąt salonu i ruszyłam do kuchni. Odgrzałam sobie wczorajszy obiad, składający się z kaszy i kawałka pieczeni i zasiadłam przed telewizorem. Włączyłam pierwszy lepszy film, od razu zaczynając jeść. Po kilku minutach zrezygnowałam z oglądania. Nie dałam rady skupić się na fabule, bo mój mózg nadal zaprzątały myśli a'propos Matthiasa. Z Simonem się pogodziłam, a teraz Mat jest zły. Ludzie, co się dzieje? Odstawiłam pusty talerz do zlewu i nie zmieniając ciuchów, przeszłam przez klatkę schodową.
  - Mat, to ja - zawołałam, pukając do drzwi. Zamek szczęknął i chłopak pojawił się przede mną. Jego ręce umazane były do połowy przedramion w mące.
  - Co jest? - spytał, usilnie starając się ukryć swój zły humor. Patrzyłam mu w oczy, nie rozumiejąc jego zdenerwowania. - Wchodzisz? - spytał, robiąc przejście w drzwiach. Minęłam go, zatrzymując się w korytarzu. - Idź do kuchni. Zaraz przyjdę.
  Posłusznie usiadłam za stołem, plując sobie w brodę, że tu przyszłam. Nie przemyślałam tego. No bo co? Co ja mu powiem? Od tak wyskoczę z pytaniem o to, czemu nienawidzi Simona albo czemu tak nagle zrobił się zły?
  - Herbaty? - drgnęłam słysząc jego głos. Mat stanął przy blacie, oglądając się na mnie. Kiwnęłam głową, a on wstawił wodę do zagotowania. - Więc.. - zaczął, krzątając się po kuchni. - Przyszłaś tu, bo..?
  - Bo? Nie mogłam po prostu przyjść i posiedzieć? - zdziwiłam się szczerze.
  - Mogłaś, ale wydawało mi się przed chwilą, że coś chcesz powiedzieć - spojrzałam na jego plecy, uśmiechając się smutno. Mimo upływu tylu lat, nadal wiedział kiedy coś się ze mną działo.
  - Tak, chciałam spytać cię o jedną rzecz - zawiesiłam się na chwilę, czekając aż Mat usiądzie. Postawił przede mną kubek z parującą herbatą.
  - Chodzi ci o moją reakcję przy Nicole, kiedy wspomniała o Simonie? - to mówiąc, usiadł po przeciwnej stronie stołu. Przytaknęłam, wpatrując się w bursztynową ciecz. Otoczyłam kubek dłońmi, które zrobiły się mile ciepłe. - Najpierw to ty mi powiedz co się stało. Naprawdę coś między wami..? - spojrzał na mnie wyczekująco. Uniosłam brwi. - Iskrzy między wami?
  Zastanowiłam się.
  - Nie mam pojęcia - powiedziałam wreszcie, a Mat popatrzył na mnie z niedowierzaniem. - Serio. Nie rozumiem tego co się dzieje, to pierwsza taka sytuacja, kiedy nic już nie wiem. Najpierw przychodził jak byłam chora i się mną opiekował - Mat skrzywił się, ale dałam mu znak dłonią, żeby pozwolił mi dokończyć. - Potem, w szkole, ignorancja totalna, a teraz to, co słyszałeś - westchnęłam. Spokojnie upiłam łyk gorzko-kwaśnego napoju. Idealny. - Jeśli chciałbyś odpowiedź tak na teraz, to zbierając do kupy wszystko co się dziś zdarzyło, odpowiedź brzmiałaby 'tak'.
  - Więc.. Co się dziś takiego stało? - spytał na pozór spokojnie. Na jego nieszczęście też umiałam jeszcze wyczytać z niego emocje. W środku aż się gotował. Jego kłykcie zbielały. Za mocno ściskał kubek, bałam się, że w pewnej chwili usłyszę trzask i naczynie pęknie.
  - Ogółem rzecz biorąc to wyjaśniliśmy sobie, że nie był zły ani nic, a potem go przytuliłam.. Wiesz, przez ulgę. Okazało się, że widzieli to ludzie z naszych drużyn, więc uciekliśmy, pogadaliśmy chwilę przed bramą, a potem pocałował mnie na pożegnanie - wyjaśniłam, nie chcąc zagłębiać się szczegóły. Matthias napiął mięśnie, zaciskając znów palce na kubku.
  - Kochasz go? - wymamrotał, patrząc na mnie. Kiwnęłam głową zdecydowanie. - Wkurzyłem się. Wtedy, przed szkołą, byłem wkurzony. Przez niego czułaś się gorzej. Nieodpowiednio się tobą zaopiekował, kiedy byłaś chora. Potem usłyszałem od Miriam, że praktycznie się do siebie z Simonem nie odzywacie, a tu nagle dowiaduję się, że do czegoś między wami dochodzi, jest już dobrze i ogólnie błyszczysz i jebiesz kwiatkami szczęścia na kilometr.
  - Serio tak wyglądałam? - zdziwiłam się. Chłopak przytaknął. - No dobra. Nadal nie rozumiem powodu twojego złego nastroju. Chyba nie byłeś zły, bo nie wiedziałeś jak to jest między nami?
  - Nie, nie o to chodziło. Wkurzyłem się, bo Simon jest totalnym bez mózgiem. Do jasnej cholery! Cały czas mi jęczał i jęczał, o czym to nie ważne, ale żalił się tyle czasu, mówił, że by się tobą opiekował, a jak przyszło co do czego to zabiera cię chorą na podwórko! To totalny tępak! Jest nieodpowiedzialnym, aroganckim, egoistycznym i ni cholery empatycznym dupkiem! - wrzasnął Mat, uderzając dłonią w stół. - Zapomniałem jeszcze dodać, że jest zboczony, nieodpowiedzialny i nic go nie obchodzi!
  - Matthias! - wrzasnęłam, podrywając się na równe nogi. - Nie mów tak o nim! Może i taki się wydaje, ale naprawdę jest miłym, opiekuńczym i troskliwym chłopakiem! On po prostu to ukrywa! Wstydzi się tego, rozumiesz?! - do moich oczy napłynęły łzy wściekłości.
  - Idealizujesz go, bo się zakochałaś! - krzyknął podrywając się z krzesła. Spojrzałam na niego z bolącym sercem. Nie pokażę tego, nie pokażę jak bardzo ranił mnie obrażając Simona.
  - W takim razie nie wiesz jaki jest naprawdę! - krzyknęłam. Nie zamierzałam się ugiąć. Nie przyznam mu racji choćby nie wiem co.
  - Ah tak?! To proszę, powiedz mi, gdzie był, kiedy zaciskałaś zęby, próbując zmusić się do kolejnego kroku, do przebiegnięcia tych kilku ostatnich metrów!? Gdzie był, kiedy na początku roku schlałaś się w trupa, bo czułaś się samotna?! Gdzie był, kiedy podczas choroby ćwiczyłaś w domu?! Gdzie był, kiedy ostatkiem sił wchodziłaś do mieszkania?! Gdzie był, kiedy byłaś załamana po kłótni z Vivienne?! Gdzie był, kiedy grałaś poważnymi obrażeniami?! No powiedz! Gdzie?! - wywrzeszczał chaotyczne zdania, po czym nagle zamilkł. Zacisnęłam pięści.
  - To zupełnie inna sytuacja! - wrzasnęłam. - To tak, jakbym ja zapytała ciebie, gdzie byłeś, kiedy nienawidziłam siebie, kiedy zostałam zgwałcona, kiedy umarła moja mama, kiedy prawie zostałam zgwałcona po raz drugi! Simon nie wiedział wtedy kim jestem, bo nawet nie byłam sobą! Nie jest też jasnowidzem, żeby wiedzieć gdzie aktualnie jestem i co robię, jak się czuję! Jak możesz go tak pochopnie osądzać?!
  - To zupełnie inna sprawa! - walnął pięścią w stół.
  - Zupełnie taka sama! Jego nie było, ciebie nie było! Nikogo nie było! - krzyknęłam. Moje gardło powoli zaczynało boleć. - Czemu tak nagle?! Czemu nagle zacząłeś go nienawidzić?!
  - Nigdy go nie lubiłem! Od razu wydał mi się tym złym! - poczułam, jakby mnie ktoś spoliczkował. Łzy. Ledwo je powstrzymywałam.
  - Aż tak zależy ci na tym, żebym przyznała ci rację?! Aż tak go nie lubisz?! - zawyłam, po czym opuściłam głowę, zbierając w sobie resztki sił.
  - Gdybyś nie czuła do niego nic więcej, gdybyś chciała tylko przyjaźni, to mógłbym go nawet polubić. Ale nie będę tolerował tego, że kręci się przy tobie taki dupek! - powiedział, akcentując ostatnie zdanie. Poczułam kolejny solidnie wymierzony policzek.
  - Ty nie wiesz jaki on naprawdę jest. Osądzasz go po jednym czy dwóch wydarzeniach, które nie były jego winą. To ja chciałam wyjść na podwórko. Czułam się dobrze, a kiedy mi się pogorszyło, Simon zaniósł mnie do domu. Pech chciał, że to widziałeś i polazłeś za nami nie wiadomo czemu! - wzięłam głębszy wdech. Tak, teraz zrobię coś nieplanowanego i zupełnie głupiego. Takie rzeczy można wyciągać na wierzch tylko w kłótniach. Tylko, że to nie była zwykła kłótnia. Czułam, że coś między nami pękało. Mat, przecież tak dobrze odczytywałeś moje emocje. Czemu tym razem nie zobaczysz jak bardzo mi zależy? - Poza tym, o co chodziło ci z tym jego jęczeniem, biadoleniem i uczuciem? Przychodził się do ciebie spowiadać czy co?! Mogę być z kim chcę i nikt mi tego nie zabroni, a szczególnie nie ty! Nie należę do ciebie, nie jesteś nawet moją rodziną! Jeśli jeszcze raz zechcesz powiedzieć, że ktoś nie może nawet pogadać z 'TWOJĄ ROSE' to najpierw zastanów się czy aby na pewno jeszcze jestem tą Rose i czy jestem twoja! - wywrzeszczałam ledwo nabierając powietrza. Zakręciło mi się w głowie, ale to Mat opadł bezwładnie na krzesło.
  - Ty.. Słyszałaś? Myślałem, że zemdlałaś - wychrypiał.
  - Myślałeś! - zaśmiałam się w głos. - Otóż nie! Czułam się na tyle dobrze, żeby jeszcze słyszeć, ba! rozumieć, o czym gadaliście! Simon miał wtedy rację! Nie jestem twoja! Nie jestem niczyja, póki nie będę chciała czyjaś być! - wrzasnęłam, a po moich policzkach popłynęły łzy. Czułam, ze to już koniec. Poddał się, nie miał już argumentów. Nie dał rady mnie pokonać, bo to ja miałam rację. teraz tylko patrzył się tępo w szklankę herbaty, która teraz była już zimna.
  - Nie powinnaś go tak chronić. On nie jest taki za jakiego go uważasz - powiedział, znów praktycznie miażdżąc kubek z herbatą. Tym razem trzymał mój, jakby tym mógł mnie przy sobie zatrzymać. Pokręciłam głową.
  - Gówno prawda - warknęłam. Mój głos się załamał, odwróciłam się w stronę wyjścia, ale kątem oka zauważyłam jeszcze, że Mat widział, że płakałam. Zamaszystym krokiem wyszłam z jego mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Pędem weszłam do swojego domu, zamykając z hukiem drzwi. Zatrzymałam się w korytarzu i otarłam łzy. Poczułam w sobie pustkę. I nagle zrobiło się cicho.

Cicho, jak jeszcze nigdy nie było.