Wesołych świąt. ♥♥♥
***
Rodzina Matthiasa jeszcze długo wypytywała mnie o wszystko co przeżyłam, co się działo, co u moich rodziców. Kiedy powiedziałam, że mama zmarła w wypadku rok temu, Jen się rozpłakała. Nie dziwiłam się jej. Były kiedyś najlepszymi przyjaciółkami. Następnego dnia całą czwórką zjawili się w naszych drzwiach i zajęli nam cały dzień. Mimo przegadanego całego dnia, byliśmy szczęśliwi. Dawno już nie było nas tak dużo w jednym mieszkaniu. Ktoś rzucił pomysł, żebyśmy spędzili święta razem, całą szóstką. Tata dostał od nas pozwolenie, żeby zaprosił dodatkowe dwie osoby. Wiedziałam kim one będą. Shane ze swoim synem. Zdziwiłam się trochę, bo zupełnie nie przeszkadzało mi to, że dziewczyna taty spędzi z nami święta. Zaczęły się wielkie przygotowania. Kobiety stacjonowały w kuchni, a mężczyźni sprzątali oba mieszkania. W składzie trzy na trzy, krzątaliśmy się po domach. Kiedy było trzeba coś dokupić, brałam Mata za fraki i biegliśmy do sklepu oboje. W radiu leciały świąteczne piosenki, które chcąc-nie chcąc, wszyscy nuciliśmy pod nosem. Czasem wymienialiśmy się zadaniami. Ja szłam pomagać sprzątać, a Mat gotował razem ze swoją mamą i Shane. Ostatni wieczór przed świętami był bardzo pracowity. Nosiliśmy stoły, krzesła, obrusy, wazy, szklanki, sztućce.. Następnego dnia rano w końcu zasiedliśmy do stołu. Wszyscy pięknie ubrani, uczesani.. Shane przepraszała za swojego syna, który nie chciał przyjść i podobno poszedł do przyjaciela. Po jedzeniu przyszedł czas na prezenty. Tata wyszedł z mieszkania i po kilku minutach wrócił przebrany za Św. Mikołaja z wielkim czerwonym workiem na plecach i jednym, podziurawionym, kartonowym pudłem pod pachą. Delikatnie odstawił karton na ziemię. Jako pierwsza dostałam swoją paczkę, w której były kłębki grubej wełny, kuweta i dwie miseczki. Spojrzałam na tatę zdezorientowana, a on podał mi właśnie to podziurawione pudło, które zauważyłam wcześniej. Usiadłam z nim na podłodze, postawiłam je przed sobą i powoli otworzyłam karton. Ze środka nagle coś wyskoczyło, czepiając się kurczowo mojego czarnego swetra. Spojrzałam w dół. Na moją twarz patrzyły śliczne, błyszczące, żółto-brązowe oczka. Delikatnie, drżącą dłonią, pogłaskałam małą, czarną, futrzaną kuleczkę, która drżała niekontrolowanie. Ostrożnie odczepiłam kotka od mojego swetra, podałam go Shane i rzuciłam się ojcu na szyję, dziękując szczerze. Przez cały wieczór siedziałam z kociakiem na kolanach i głaskałam go najdelikatniej jak potrafiłam. Z prezentów od Shane i rodziców Mata też się cieszyłam, ale o własnym zwierzątku marzyłam już od dłuższego czasu. Po południu napisałam do Simona, chcąc pochwalić się kotem, wysłałam mu zdjęcie małej śpiącej na mojej klatce piersiowej. Pisaliśmy ze sobą jeszcze długo. W końcu usnęłam, nawet się z nim nie żegnając.
Następnych kilka dni spędziłam w domu na zmianę grając z chłopakami w karty, jedząc i śpiąc. Dwa razy wpadła do nas Nicole, ale kategorycznie odmówiła zjedzenia choć kawałka ciasta mojej roboty, mówiąc, że zaczęła dietę. Próbowaliśmy jej wytłumaczyć, że żadne odchudzanie nie jest jej potrzebne, ale gadać do niej to jak grochem o ścianę.
W końcu nadszedł sylwester. Jako, że nie dostałam żadnego zaproszenia na wspólne spędzenie tej nocy, cały dzień przygotowywałam się na samotny maraton filmowy. Usadowiłam się na kanapie w salonie z kocurkiem na kolanach i równo o 17 włączyłam pierwszy film. Po kilku minutach usłyszałam głośny śmiech na klatce schodowej. Wzruszyłam ramionami i skupiłam się na napisach początkowych. Zirytowana, zatrzymałam film i odebrałam telefon, który nagle zaczął dzwonić.
- Daisy?! Gdzie jesteś?! - zawołała Nicole, musiałam się wysilić, żeby w ogóle cokolwiek zrozumieć, bo przyjaciółka powtórzyła pytanie jeszcze kilka razy na moją prośbę.
- W domu, a gdzie miałabym być? - westchnęłam. Gdyby nie to, że Nikki wychodziła do klubu, poszłabym do niej, ale nie lubiłam klubów. Nienawidziłam ich. - Zadzwoniłaś, żeby próbować mnie znowu wyciągnąć do tego klubu? Wiesz, że to się nie uda.. - zaczęłam, ale Nikki mi przerwała. Głosy za nią ucichły. Pewnie zamknęła się w kiblu albo wyszła na podwórko.
- Nie widziałaś posta? - spytała, wyraźnie zdziwiona. - Na stronce wszystko jest napisane. ... napisał, że ... i całą noc...
- Dobra, zaraz zobaczę co tam wymyśliliście. Rozłączam się, coś przerywa - westchnęłam. Co ona znowu wymyśliła. Jeśli to był jakiś żart, to niezbyt wyszukany. Sprawdzałam czy nie ma czegoś nowego jakoś półtorej godziny wcześniej. Sięgnęłam po laptopa i zalogowałam się na swoje konto. PLB zawalone było głupimi postami i zdjęciami wykrzywionych twarzy, ale kiedy kliknęłam przycisk 'odśwież', pojawił się jeden, dość długi post. Zaśmiałam się cicho. Spisałam adres na kartce i wyłączyłam telewizor. Przeprosiłam kicię, tarmosząc ją za uchem. Zamknęłam ją w łazience, postawiłam jej wodę i jedzenie. Tylko tam nie będzie aż tak głośno słychać wybuchów fajerwerków. Nabazgrałam szybko notkę dla taty o tym gdzie jestem, z kim i o której planowałam wrócić. Ubrana w czarną, ogromną koszulkę i sięgające do połowy łydki, szerokie spodnie klęczałam przy łóżku. Wreszcie wydobyłam spod niego srebrny łańcuch, który przyczepiłam do szlufek spodni. Związałam włosy w niedbały kok, wsunęłam stopy w glany, chwyciłam komórkę i kurtkę i wyszłam z domu. Po kilkunastu minutach równego marszu wpadłam na kilka chichoczących par. Przewróciłam oczami. Pieprzone słodkości. Też tak chciałam. Wsłuchując się w równy bit w słuchawkach i krzyk jednego z wokalistów, spojrzałam w niebo. Po chwili westchnęłam ciężko i znów ruszyłam przed siebie. Po kilkunastu metrach zatrzymałam się. Zerknęłam na adres na kartce i porównałam z tym na ogrodzeniu ogromnego dwupiętrowego domu. To definitywnie o ten budynek chodziło. Zastanawiało mnie tylko, kto na co dzień w nim mieszkał. Ogromny, piętrowy dom wyglądał na drogi. Otworzyłam furtkę, przeszłam chodnikiem i stanęłam pod drzwiami. Raz kozie śmierć i skisłe mleko. Zapukałam w drewno pomalowane na ciemny brąz. Obejrzałam się nerwowo. Ciemno już trochę, a ja wbijałam komuś na chatę niezapowiedziana. Kurde, głupio tak...
- Hej. Czekaliśmy - odezwał się znajomy głos. Stał w otwartych drzwiach. Światło bijące ze środka oślepiło mnie na chwilę. - Co się stało? Wchodź. Strasznie dziś zimno, nie? - spytał, wciągając mnie do środka. Zdjęłam kurtkę i buty i podążyłam za gospodarzem W salonie byli już wszyscy, którzy zadeklarowali się pod postem do przybycia na imprezę. Nicole, Miriam, Mike, Drake, Andy, Dominic, Ron, Charlie, Matthias, Olivier i jego siostra, Susan.
- Wreszcie przyszłaś! - zawołał Mat, obejmując mnie mocno. Nie wiedziałam, czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę poczułam zapach piwa bijący od witających mnie ludzi. Zaraz potem potwierdziły się moje przypuszczenia. W kuchni, w salonie.. Wszędzie gdzie dało się postawić coś bez ryzyka wylania zawartości, stały butelki. Uśmiechnęłam się. Dziś w nocy będziemy niegrzecznymi licealistami. Przywitałam wszystkich entuzjastycznym krzykiem, bo nie mogło zabraknąć hałasu, który tworzyłam naokoło siebie i wreszcie impreza zaczęła się na dobre. Muzyka dudniła z kilku głośników, w kuchni i salonie rozstawiony był nasz arsenał kilku reklamówek dobrego żarcia i picia, stoły i półki były zastawione alkoholem, a reszta domu była zapełniona ludźmi, których wszędzie było pełno. Każdy miał własną fazę i śmiał się ze wszystkiego co napotkał. Ja cały czas trzymałam się Simona, który dziś w nocy zarządzał tym budynkiem. Raz tylko dorwałam z dziewczynami Matthiasa i kiedy one go trzymały, a ja robiłam mu profesjonalny makijaż, który śmiało można było porównać z tym w horrorach, zgubiłam Simona. Kiedy już go odnalazłam i pokazałam mu swoje dzieło, zaczął pokładać się ze śmiechu. Co raz wznosiliśmy za coś toast, siedząc co raz bliżej siebie. W końcu, nie mam pojęcia jakim cudem, wylądowałam na jego kolanach.
- Hej! - zawołała Miriam, wbiegając do salonu. - Gramy w butelkę? - spytała, dziarsko wywijając szklaną butelką. Wszyscy zebraliśmy się w jednym miejscu i usiedliśmy w kółku. Pierwsza kręciła Miriam. Wymyśliła dla Rona jakże kreatywne zadanie pocałowania Andy'ego w policzek. Kilkanaście minut później każdy miał zaliczonego całusa lub tulenie się z losowo wybraną osobą. Oczywiście nie obyło się też bez wyzwań typu 'wyzeruj', 'zrób kółko z dymu', przebiegnij się po podwórku bez koszulki' czy im podobnych. Przez takie zabawy o 22 padła Miriam. Zaraz potem dołączyli do niej w kolejności Charlie z Susan, Olivier, Drake, Ron, Matthias, Andy i Dominic. Do 23.30 dotrwaliśmy tylko ja, Simon, Mike i Nicole. Wyciszyliśmy muzykę, ubraliśmy się i chwiejąc się wyszliśmy z domu w akompaniamencie zduszonego śmiechu. 20 minut później dotarliśmy do niewysokiej górki, z której jak się okazało, był najlepszy widok na miasto. Dwie minuty przed północą usiedliśmy z Simonem na ławce, która stała niedaleko. Nicole i Mike tańczyli do muzyki, którą dało się słyszeć z rynku, na którym odbywał się sylwestrowy koncert. Wyjęłam z plecaka cztery butelkowane drinki, które zabraliśmy z domu Simona. Odkapslowałam je i podałam każdemu z osobna. W głównego placu usłyszeliśmy głos.
- 10! - wrzasnął.
- 9! 8! - dołączyła się Nikki.
- 7! 6! - wrzasnął Mike.
- 5! 4! - wrzasnęłam, podskakując w rytm każdej liczby.
- 3! 2! - wykrzyczeliśmy całą trójką. Obok mnie stanął Simon, objął mnie ramieniem w pasie i nachylił się w moją stronę.
- 1.. - wyszeptał mi na ucho. Odwróciłam głowę w jego stronę z szerokim uśmiechem.
- 0! - wrzasnęli Nikki i Mike. My nie mogliśmy im zawtórować. Chciałam, żeby to zero trwało wiecznie, bo właśnie w tym momencie, w momencie przeskoczenia wskazówek zegara z 23.59 na 0.00 pocałowałam Simona. Jego ręka powędrowała na mój policzek, a zaraz na mój kark. Przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej i właśnie w tej chwili przeżyłam swój pierwszy, prawdziwy pocałunek. Świat naokoło mnie zawirował, motyle w moim brzuchu się obudziły i czułam jak czerwienieje mi twarz. Nie przejmowałam się tym zupełnie. Przez puchatą kurtkę czułam jak mocno waliło serce Simona.
- Jak do tej pory to najlepszy sylwester jaki miałem - szepnął, szczerząc się jak dureń. Odsunęłam się od niego na odległość kilku kroków i zaczęłam się kręcić. - Szczęśliwego Nowego Roku, Daisy.
- Nawzajem, pacanie - powiedziałam, zatrzymując się z szerokim uśmiechem na ustach. Simon rzucił we mnie śnieżką. Ja rzuciłam w niego. Zaczęliśmy się ganiać i tarzać po śniegu. Nagle usłyszałam huk. Fajerwerki były piękne. Kolorowe i głośne. Jak my. Podniosłam się z ziemi, oczekując kolejnego ataku śnieżną bombą, ale zamiast tego oniemiałam, stając jak słup. Nikki. Moja mała słodka Nikki. Teraz, właśnie teraz stała przyklejona do Mike'a, a jego ręce oplatały jej ramiona. Po chwili pochylił się ku niej, po czym ich usta się złączyły. Moja szczeka prawie uderzyła o ziemie. Nicole mówiła coś o tym, że ma kogoś na oku, ale w życiu bym się nie spodziewała, że to ta płaczka, Mike. Upadłam na śnieg, rażona ogromną kulą zimnego puchu. Nie podniosłam się. Też tak chciałam. Jak Nikki. - Ona jest taka mała, słodka i miła, a ja? - wyszeptałam, zasłaniając oczy rekami.
- A ty to ty i tak jest najlepiej - powiedział Simon stając okrakiem nade mną i ciągnąc mnie za ręce do góry. Z małą pomocą wróciłam do pionu. Chłopak zawołał obściskującą się parkę i już całą czwórką wróciliśmy do domu Simona. Zastaliśmy tam istny chlew. Wynoszenie butelek i innych śmieci było bardzo pracochłonne, ale jakoś sobie z tym we czwórkę poradziliśmy. Kiedy byliśmy w trakcie znoszenia resztek jedzenia do kuchni, na dół przywlokła się Miriam, a za nią przypełzała reszta imprezowiczów. Wszyscy chcieli wracać już do domów, ale za cholerę ich byśmy w tym stanie nie wypuścili. Simon porozganiał z powrotem ludzi po pokojach i przestrzegł przed przesadną mocną upojenia alkoholowego, po którym u dziewczyn może pojawić się dziewięciomiesięczny, nadęty brzuch. Zarechotałam cicho. Nikki i Mike zasnęli już skuleni na kanapie. W salonie spał też Olivier, który koczował miedzy sofą a grzejnikiem owinięty kocem niczym motyl przed przepoczwarzeniem. Nikt nawet nie odważył się myśleć o tym, żeby go stamtąd ruszyć, Spojrzałam na Simona. Chyba tylko my jakoś się trzymaliśmy. W tej samej chwili on spojrzał na mnie, proponując jakieś jedzonko. Tak, wiec, do mniej więcej 5 nad ranem siedzieliśmy w kuchni pożerając resztki chipsów, żelków i ciastek, śmiejąc się cicho i rozmawiając o wszystkim. Potem zaczęło mi się chcieć spać. Jakoś wytrzymałam jeszcze godzinę. Około 6 Charlie zameldował, że on, Miriam, Olivier z siostrą, Nikki, Mike, Mat, Ron i Dominic rozchodzą się już do domów. W sypialni rodziców Simona spał jeszcze Andy, a na korytarzu Drake. Odprowadziłam z Simonem ekipę do drzwi, pożegnaliśmy się z nimi i cicho wspięliśmy się po schodach. Chłopak zaprowadził mnie do swojego pokoju. Usiadłam na jego łóżku. Po chwili dostałam w twarz jego koszulką, w której miałam spać. Kiedy wyszedł, zamykając za sobą drzwi, przebrałam się i usiadłam po turecku na jego łóżku. Rozejrzałam się zaciekawiona po jego pokoju. Po chwili mój wzrok padł na drzwi. Wisiało na nich moje zdjęcie. Stałam na środku boiska ubrana w kompletny strój naszej drużyny, uśmiechałam się. W rekach trzymałam piłkę. Uśmiechałam się prosto do obiektywu. Skąd on je miał?
Położyliśmy się spać w jednym łóżku. Nic nowego. U mnie też tak było. Mimo to, nie było mi tak łatwo leżeć w bezruchu. Uczucia kłębiły się we mnie nieubłaganie. Przewróciłam się na drugi bok i spytałam chłopaka czy śpi. Nie spał. Powiedziałam, że mi zimno. Objął mnie mocno, a wtedy poczułam rozpalający się atom. Coś zaskoczyło, zaszła jakaś reakcja chemiczna i coś zaczęło się dziać. Moje serce się uspokoiło i wszystko wydawało się teraz tak naturalne.
- Kocham cię - szepnęłam, zasypiając w tempie ślimaka wyścigowego. Simon tylko mocniej mnie do siebie przyciągnął.
Otworzyłam oczy i zamrugałam kilka razy powiekami. Mój mózg odświeżał informacje z wczoraj, ale po chwili wszystko mi się przypomniało. Szok i niedowierzanie. Matthias pozwolił zrobić sobie makijaż. Dominic, Charlie i Ron przez jeden wieczór byli normalnymi ludźmi i się z nami śmiali. Nikki jest Mike'iem. Całowałam się z Simonem, a potem powiedziałam mu, że go kocham. Niezły bilans jak na jeden sylwester, Cóż.. Zawsze mogło być gorzej.
Simon obudził się zaraz po mnie. Szybkie buzi na 'dzień dobry' i poszliśmy na dół. Po szybkim śniadaniu stwierdziliśmy, że chyba czas już budzić pozostałych. Zerknęłam na zegarek. Było już grubo po 12. Przebrałam się w swoje ciuchy i podreptałam do sypialni rodziców Simona. Stanęłam nad Andy'm i wrzasnęłam mu do ucha, żeby wstawał. Drgnął przestraszony, po czym zerknął na mnie i mruknął, że za czekoladę spełni moją prośbę. Prychnęłam cicho, stwierdzając, że nie ma mowy. Wyjęczał coś, westchnął, po czym wstał, poruszając się wolniej niż zwykle. Po kilku minutach całą trójką w składzie ja, Andy i Drake, ruszyliśmy do swoich domów. Przez kilka następnych dni siedziałam ze swoim kotem w domu. Widywałam się tylko z Nikki i Matem, którzy wpadali do mnie na grę w karty i darmowe papu. Jednak w sobotę, 10 stycznia, stało się coś niespodziewanego. Mat nie wpadł do mnie z rana wrzeszcząc 'pobudka', na co dostał zgodę od mojego rodziciela, a Nikki nie ściągnęła ze mnie kołdry, na co mój tata też jej pozwolił. Mało tego. W ogóle nikogo u mnie nie było.
Powietrze przeszył ostry dźwięk wibracji. Wygrzebałam telefon spod materaca (jak on tam się dostał, do dziś nie wiem), odłączyłam ładowarkę i odebrałam. To Nikki. Kazała mi się szybko ogarniać, bo zaraz miałyśmy iść na miasto. Spojrzałam na zegarek i dopiero wtedy sobie przypomniałam. Prawda, umawiałyśmy się. Przetoczyłam się przez łóżko i spadłam na ziemię. Byłam gotowa do wyjścia w 25 minut. Przeprosiłam Ciastko, że nie mogę z nią zostać, nasypałam jej dodatkową porcje karmy i wyszłam z domu. Taty nie było już jak się obudziłam.
Na miejsce przywlokłam się dwie minuty przed wyznaczonym czasem i zastałam tam całą sylwestrową ekipę. Przywitaliśmy się wszyscy i ruszyliśmy przed siebie. Nagle ubyło Oliviera, ale nikt oprócz mnie tego nie zauważył, wiec wzruszyłam ramionami. Szliśmy dalej. Nagle usłyszałam szybkie kroki, jakby ktoś biegł. Odwróciłam się zaciekawiona, a zaraz potem zostałam odciągnięta na bok przez Andy'ego. Simon i Oli pędzili wprost na nas z dwoma plastikowymi tacami wypełnionymi masą budyniową, a przynajmniej na to to wyglądało. Niczego nieświadomy Dominic odwrócił się, chcąc zobaczyć czemu wszyscy nagle się zatrzymali. Po kilku sekundach dostał kremem w twarz z obydwu tac na raz. Simon wrzasnął 'Odwrót!' i razem z Olivierem taktycznie zaczęli spieprzać aż się za nimi kurzyło. Zarechotałam głośno widząc minę Dominica. Po chwili zawieszenia pracy mózgu, ruszył w pościg za uciekinierami. Śmialiśmy się hardo widząc tą szaloną pogoń. Nie czekając na powrót żadnego z nich i nie przestając się śmiać, ruszyliśmy dalej. W końcu stanęliśmy przed cukiernią Shane. Spojrzałam na wszystkich zdziwiona, ale zanim zdążyłam spytać o cokolwiek, zostałam na chama wepchnięta do środka. Zanim odzyskałam równowagę, rozbrzmiało chóralne i nieśmiertelne 'sto lat', a ja znów nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Spojrzałam na tatę zmrużonymi oczami. Zdrada. On wiedział, że nie cierpię tego całego śpiewania. Zacisnęłam zęby i przebolałam fałszujących przyjaciół i składanie życzeń. W końcu mogliśmy się bawić. Nie wiedziałam jakim cudem w cukierni nagle było tyle miejsca, ale nie obchodziło mnie to. Było karaoke, dzikie tańce, dużo śmiechu, dużo śmiesznych zdjęć i dużo dobrej zabawy. I dużo dobrego jedzonka. W połowie przyjęcia dołączyli również Olivier, Dominic i Simon. Shane rzuciła się ku mnie.
- Chciałabym ci przedstawić mojego syna - powiedziała ciepło, wyciągając rękę w stronę chłopaków. Zaraz potem doznałam szoku lekkiego jak ciężarówka cegieł. - Dominic, poznaj Daisy. Daisy, to jest Dominic, mój syn.
Na sali nastała cisza. Ja i były kapitan drużyny koszykówki ze szkoły Św. Marii patrzyliśmy na siebie tak samo zszokowani.
- Cóż.. - powiedziałam, przerywając cisze. - Zawsze lepszy jesteś ty niż Ron. Bez obrazy Ron, ale byśmy się nie dogadali - spojrzałam w stronę wymienionego chłopaka, który tylko przyznał mi rację. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Dzień przeleciał szybko jak jeszcze nigdy. Najedzona i zmęczona wyszłam z cukierni. Chciałam się przejść. Nie do końca wiedziałam jak mam się teraz zachowywać przy Simonie. On normalnie ze mną rozmawiał, jak gdyby nigdy nic, więc też tak robiłam. Zachowywałam się jak do tej pory.
Rozwaliłam się na ławce stojącej przy wejściu do parku i spojrzałam w niebo. Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że te święta, sylwester i urodziny przechodzą jako najlepsze do tej pory. Najlepsze, bo spędzone z najlepszymi ludźmi jakich można spotkać. Niestety.. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Czas wrócić do szkoły. Wielkimi krokami zbliżały się eliminacje do turnieju ogólnokrajowego. Zostały cztery miesiące. Każdy dzień treningu mógł zaważyć na wyniku meczu. Czas ostro wziąć się za siebie. Czas zrozumieć swoje sztuczki magiczki, żeby umieć nimi lepiej się posługiwać. Nie mogłam cały czas liczyć na łut szczęścia.
Wstałam, wzdychając głęboko. Potarłam twarz dłonią, by po chwili wsadzić ręce do kieszeni. Ruszyłam z powrotem do cukierni. To będą ciężkie cztery miesiące.